Tak było z Polską Ludową, której rocznicę byśmy dziś święcili, gdyby dożyła tych dni - ona swoje sojusze i swoje granice otrzymała od silniejszych. Od tych, którzy wygrali II wojnę światową.Czy mogła być inna? O tak! Z nielicznych ujawnionych dokumentów Kremla wynika, że początkowo Stalin przychylał się do Polski, jako państwa o kształcie lekko powiększonego Księstwa Warszawskiego. Tak zapisane było w tzw. Memoriale Majskiego, z roku 1943, w którym opisuje on powojenny kształt Europy. I Polskę - z granicą linii Curzona na wschodzie, lekko powiększoną o część Prus Wschodnich na północy i Górny Śląska na zachodzie. Lekko, więc bez Wrocławia i dalszych terenów.Tłumaczył to tym, że Polacy zawsze byli antyrosyjscy, więc nie jest w interesie Rosji, by ich wzmacniać. A potem, niemal z miesiąca na miesiąc Stalin zmieniał zdanie, akceptował kolejne propozycje przesuwania granic Polski na zachód. Najpierw w ramach granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. A potem jeszcze dalej - do Szczecina i Kotliny Kłodzkiej. I zmusił Churchilla i Roosevelta, by się z tym pogodzili.To jest pytanie: skąd u Stalina ta przemiana? Czy w ten sposób chciał Polskę trwale zapisać do obozu antyniemieckiego? Mało to przekonujące. A może chciał w ten sposób wzmocnić polskich komunistów, którzy przejmowali (z rąk radzieckich komendantów) nad Wisłą władzę? A może oni jakoś potrafili go przekonać? Tego się nie dowiemy, w każdym razie Polska Ludowa narodziła się w granicach sięgających dalej na zachód niż ktokolwiek kiedykolwiek zakładał, sięgając również po ziemie, które nigdy w historii do niej nie należały. Czy pisząc o sprawie granic mam jakieś ukryte intencje, czy chcę apologizować PRL i polskich komunistów? Nie. Chcę tylko powiedzieć, że gdy możni tego świata narzucają kierunek zmian, ci mniejsi - żeby osiągnąć korzyść - muszą się do tego dostosować. I albo uczynią to mądrze, albo katastrofalnie. Akurat w sprawach granic polskim komunistom się udało. Choć nie powinni mieć wielkich nadziei, że historia sprawiedliwie ich osądzi. Bo zawsze osądzają zwycięzcy, a oni przecież nie kierują się troską o prawdę historyczną, tylko troską, by samemu błyszczeć, a przeciwników zohydzać. Dlatego Polska Ludowa jest dziś osądzana i pokazywana przez postsolidarnościowy establishment jako kraj półek z octem i ZOMO-wców rozpędzających demonstracje. Dlatego też te wszystkie zaklęcia, spływające z gazet czy programów telewizyjnych, niewiele zmieniają. Po prostu, tak jak w czasach Polski Ludowej Polacy byli odporni na oficjalną propagandę, tak są odporni i na tę dzisiejszą, że kiedyś żyliśmy w piekle, a dziś żyjemy w raju. Bo ile można słuchać, że 2,5 miliona Polaków tułających się za pracą po świecie to przejaw ich energii i pędu do wolności? Albo że zerwanie z 8-godzinnym czasem pracy i tzw. elastyczny czas pracy to przejaw nowoczesności? A klerykalizacja - to powrót do narodowych korzeni i wartości? Zaś pełne zatrudnienie, bezpieczeństwo socjalne, wczasy, kolonie dla dzieci, przedszkola - to relikt PRL-u, tego kraju octu i ZOMO-wców? Co może myśleć człowiek na bezrobociu albo drżący, że za chwilę go posuną, gdy słyszy, że pół Polski stawało do strajku, bo władza podnosiła cenę na szynkę i kaszankę? Jak może uwierzyć, że Gierek zrujnował Polskę, bo zadłużył ją na 20 miliardów dolarów, a Tusk ją buduje, choć przez 6 lat dług publiczny wzrósł ponad 300 miliardów zł (prawie 100 miliardów dolarów)? Ba, te inwestycje lat 70., które wybudowało pokolenie moich rodziców, pokolenie obecne mogło nieźle sprzedać. Grubo powyżej sum, za które je zbudowano. A co sprzedadzą po Tusku nasze dzieci? Stadion Narodowy? Stawiam te pytania nie po to, by wywyższać Polskę Ludową nad III RP, bo to inne światy, tylko by uświadomić różnym entuzjastom "nowego", że czym innym są opowieści płynące z telewizji, a czym innym opinie przysłowiowego Kowalskiego. Nie tak dawno CBOS przeprowadził sondaż, w którym zadano pytanie "Czy warto było zmieniać ustrój?" Jak wynika z badania, wprawdzie 37 proc. Polaków uważa, że transformacja przyniosła więcej korzyści niż strat, ale przeciwnego zdania jest aż 28 proc. pytanych! Ponadto aż 25 proc. Polaków uważa, że w roku 1989 w ogóle nie warto było zmieniać ustroju. To gigantyczna zmiana, bo jeszcze w roku 2010 taką opinię wyrażało ledwie 9 proc. ankietowanych. Polska Ludowa pięknieje Polakom w oczach. I - tak jak kiedyś już pisałem - pięknieje nie dlatego, że ktoś wierzy, że ona wróci - bo nie wróci, ale pięknieje tym bardziej, im szpetniejsza robi się III Rzeczpospolita. Wyciągam z tego proste wnioski. Tusk już dziś opowiada, że jest socjaldemokratą (choć senator jego partii chce de facto zlikwidować związki zawodowe). I dodaje, że porównanie do Edwarda Gierka go nie obraża. Jarosław Kaczyński mówi, że Edward Gierek był polskim patriotą. Za chwilę dołączy do tego Piechociński, który powie, że wieś nie miała nigdy tak dobrze jak w tamtych czasach. I dołączą inni. Vox populi, vox dei. Za rok 22 lipca będzie obchodzony w miłej atmosferze westchnień do czasów, kiedy państwo było silne, nie szanowało wprawdzie praw człowieka, ale kodeks pracy, jak najbardziej. A nisko kwalifikowani robotnicy, z pięciorgiem dzieci na głowie, tacy jak Lech W., dostawali mieszkania i o pracę też zbytnio nie musieli się troskać. Tusk z Kaczyńskim, wpisując się w tę atmosferę, wygłoszą parę ciepłych zdań o ludziach, którzy budowali Polską Miedź, kopalnie węgla brunatnego czy polską energetykę. I być może dorzucą parę słów o politykach tamtego okresu - że, nawet mając nad głową Wielkiego Brata, zabiegali o polskie sprawy. Wszyscy będą dla Polski Ludowej mili, no, może za wyjątkiem SLD, bo to partia wciąż nieśmiała i elegancka, i chce się podobać stacji TVN.