A ja się wczoraj dowiedziałem ciekawej rzeczy z "Gazety Prawnej". Nie była to opatrzona chwytliwym tytułem i leadem informacja w dziale "wiadomości" czy "z kraju", tylko merytoryczny i nawet nieco przyciężki artykuł ekspercki. Otóż niebawem wejdzie w życie unijna dyrektywa zwana "drogową" lub "naciskową", zgodnie z którą TIR-y poruszać się mogą tylko po drogach wytrzymujących nacisk 11,5 tony na jedną oś. Owe 11,5 tony mają być europejskim standardem. Nie można powiedzieć, żeby standard ów ustanowiono znienacka - czasu na oswojenie się z nim dano sporo. Ale polskie drogi - te najnowsze, jeszcze nieukończone, z których tak dumni być mamy jako z dowodu cywilizacyjnego sukcesu - budowane są na standard socjalistyczny: 8 ton na oś. To oznacza, że w chwili ostatecznego wejścia dyrektywy w życie cały praktycznie polski transport kołowy stanie się nielegalny (bo odcinki 11,5-tonowe się jak na razie nie łączą) i albo przejdziemy na furmanki, albo będziemy płacić co roku ogromne kary, albo będziemy musieli błagać Komisję Europejską o szczególne potraktowanie, a ona zapewne obwaruje ewentualną zgodę takimi czy innymi żądaniami. Dlaczego odpowiedzialne za sprawę cymbały budowały drogi i autostrady nie spełniające unijnej normy, o której przecież musiały wiedzieć? Narzuca się odpowiedź, że po to, żeby szybciej i taniej wychodziło przecinanie wstęg na Euro 2012. Ale co miała wspólnego z Euro taka na przykład droga dojazdowa do portu kontenerowego w Gdyni (szumnie nazwana "Estakadą Kwiatkowskiego" - wątpię, żeby przedwojenny minister, który całą linię kolejową Warszawa-Radom wraz z dworcami umiał zbudować w gołym polu w 21 miesięcy, był zadowolony z takiego patronatu)? A też wybudowano ją na nieszczęsne 8 ton. Drogę, przeznaczoną w zamyśle wyłącznie dla TIR-ów! Jest to jedna z tych spraw, wielu spraw, których "umom nie razbieriosz". Potrafię pojąć postępowanie władzy, gdy na wyrządzaniu szkód krajowi i obywatelom ktoś zarabia, gdy konkretne szkodliwe dla ogółu posunięcia jakiejś sitwie przynoszą zysk, choćby niematerialny. Rozumiem, czemu służy rabunek oszczędności z OFE, borowanie kolejnych dziur w prawie, obezwładnianie sądów idiotycznymi procedurami i sprzecznymi przepisami, dezorganizowanie służby zdrowia. Ale władza Tuska weszła już w fazę samobójczego upierania się przy oczywistych idiotyzmach, które przynoszą szkodę wszystkim, włącznie z nią samą. Wczoraj gościłem w programie ludzi, którzy zorganizowali się w obronie zajęć dodatkowych w przedszkolach. Ludzi naprawdę nie zainteresowanych polityką, jeśli rozumieć pod tym słowem partyjną harataninę między PO a PiS-em, i nie marzących o obaleniu rządu, tylko o likwidacji absurdu ministerialnego rozporządzenia regulującego "przedszkola za złotówkę". Ponieważ wsparła ich akcję znana aktorka, pani minister zgodziła się udzielić posłuchania. Opowiadali, jak zostali na tym posłuchaniu potraktowani - po prostu jak ciemny element, który ma przyjąć do wiadomości, że jest dobrze, a rytmiki i angielskiego więcej nie będzie, chyba że w ramach złotówki, bo sprzeczne z ustawą czy rozporządzeniem. I już. Jakby ta ustawa, czyniąca z państwa przysłowiowego psa ogrodnika, została przyniesiona przez Mojżesza na kamiennych tablicach... Władza tak zarządziła i tak ma być, bo tak! Idiotyczny upór, z jakim rząd postanowił uniemożliwić rodzicom organizowanie, za swoje własne, rodzicielskie pieniądze, dodatkowych zajęć w przedszkolach, porównać można chyba tylko z równie oślim uporem, z jakim Tusk zaparł się wepchnąć do szkół sześciolatki. Obserwuję, jak nauczyciele dostają teraz kwadratowych oczu, usiłując w jednej klasie ogarnąć bystrzaki, które już znają litery i rachunki, oraz maluchy płaczące przez cały czas za mamą. Ale tak sobie w jakimś zakutym platformerskim łbie wykombinowano, i tak, wasza mać, będzie, bo jak mamy większość w Sejmie i mediach, to nikt nam nie będzie podskakiwał! Pan minister Rostowski z kolei czas pewien temu podniósł akcyzę na tytoń. Eksperci mu radzili, żeby dał spokój, bo - jak to już przećwiczyły kraje ościenne - w strefie postkomunistycznej podwyżka akcyzy powoduje, że dochody z niej spadają, a zarobek przechodzi w szarą strefę. Minister nie posłuchał, minęło trochę czasu i stało się tak, jak mądrzy ludzie ostrzegali: skarb państwa zamiast więcej, ma z tytułu akcyzy na tytoń mniej! No to pan minister znalazł sposób - podniesie akcyzę także na alkohol. Bo tak! Od czasów PZPR żadna partia rządząca nie była tak butna, bezczelna i arogancka jak dziś. I od mniej więcej tych samych czasów tzw. przekaz medialny nie był równie odległy od codziennego życia. Wiem, że też jestem trybikiem w medialnej maszynie, i choć staram się być trybikiem zbuntowanym, na mnie też przypada część wstydu za to, co media robią. Ale, na litość, pytam kolegów i koleżanki z tak zwanych "mediów wiodących": o czym my k... pierd... po całych dniach?? Przenigdy nie nazwę Tragedii Smoleńskiej "tematem zastępczym". Zginął polski prezydent oraz prawie stu wybitnych obywateli, i na oczach całego świata pokazano nam, że jesteśmy gnojkami, których można zbyć "zdrowaśką" i zapaleniem paru zniczy. Żadnego prawdziwego śledztwa, żadnych sekcji zwłok, badań, miejsce katastrofy od razu pozamiatane, "czarne skrzynki" i wrak pod korzec, końce do wody i pocałujta cara w de. Gdyby ambasadorowi jakiegokolwiek zachodniego kraju przejechano w Smoleńsku pieska, sprawa zostałaby wyjaśniona uczciwiej. Więc na pewno nie powiem, że to sprawa nieważna, zwłaszcza gdy rząd uporczywie łże, że "wszystko już wyjaśniono". Ale w tej ważnej sprawie nie pojawił się przecież teraz żaden nowy fakt. Rząd obstaje przy wersji, na którą nie ma żadnych dowodów, zespół Macierewicza przy innej wersji, na którą też nie ma żadnych dowodów, bo w ogóle nie ma żadnych dowodów - wszystkie trzyma pod siedzeniem Putin i śmieje się w głos, patrząc, jak się głupie polaczyszki zagryzają. Dzięki geniuszowi i odwadze polskiego premiera, który z góry wyrzekł się w naszym imieniu jakichkolwiek praw do śledztwa, zamiast cokolwiek wyjaśniać, mogą się tylko konkurencyjne komisje licytować, która bardziej nie miała do niczego dostępu, i która bardziej się nie zna. Z czego tu robić sprawę? Przechodziła sobie pani redaktor z "Gazety Wyborczej" koło prokuratury wojskowej, tak akurat, przypadkiem, z tragarzami, i "dotarła do protokołów" zeznań. I zamiast jakkolwiek się mieć do życia Polaków, media kolejny dzień produkują żałosną telenowelę, w której młócone są po raz enty te same po stokroć omłócone i niemożliwe do zweryfikowania bez dostępu do dowodów tezy. Toż hucpa jest oczywista - lecą władzy sondaże na zbity pysk, no to użyła zaprzyjaźnionej redakcji do urządzenia cyrku, który ma znowu ustawić w centrum uwagi to, na czym dotychczas władza wygrywała. No bo wiadomo, że (przynajmniej dotąd tak było) większość Polaków prawdy o Smoleńsku nie chce, bo się jej zwyczajnie boi, bo "ruskim przecież wojny nie wypowiemy", więc jak się ją Macierewiczem i wojną z Ruskim raz jeszcze postraszy, to jakoś przełkną butę, głupotę, arogancję i wszystkie inne wady rządzących. Lasek jebudu, Macierewicz łubudu. I odwrotnie. Jeden w oczy zapiera się, że wszystko wyjaśnione, nawet nie zauważając, że nasza własna prokuratura wciąż prowadzi śledztwo i wciąż "czeka na obiecaną pomoc prawną" Rosjan, drugi snuje z kamienną twarzą, jak o najoczywistszej i udowodnionej prawdzie, opowieści o eksplozjach i rozpadzie samolotu na 20 metrach wysokości i trzech osobach, które to wszystko przeżyły. Kamera start. A walizka po peronie skacze - jak to się mówiło w mojej szkole. To znaczy: a Rzeczpospolita się wali. Rafał Ziemkiewicz