Najdłużej panujący dyktator - 42 lata rządów! - skończył marnie. Poniekąd na własne życzenie - pół roku temu proponowano mu wyjazd za granicę i wolność w zamian za zrzeczenie się władzy. Ale on z tego nie skorzystał. Dlaczego? Może uważał, że poradzi sobie z powstańcami? Tradycja krwawego tłumienia buntów jest w świecie arabskim powszechna. A może był już niewolnikiem swoich iluzji? Tego pewnie się nie dowiemy. Pewnie też nie poznamy dalszych szczegółów śmierci dyktatora - choć organizacje praw człowieka domagają się, by w tej sprawie przeprowadzić śledztwo ONZ. Jestem za, choć nie wierzę w jego skuteczność. Ale uważam, że Kadafiemu należał się uczciwy proces. Jeśli bowiem chcemy trzymać się cywilizowanych standardów, i jeśli chcemy wyciągać wnioski na przyszłość - to powinniśmy postępować w sposób cywilizowany. Zważyć winy dyktatora, wysłuchać oskarżyciela, wysłuchać obrony i sądu, który wyda sprawiedliwy wyrok. Tylko że nikt tego procesu nie chciał... W Benghazi, które świętowało śmierć Kadafiego, wołano, że to słuszna kara za to, że tak męczył swój naród. Wołano też, że Libia powinna dziękować Allachowi, że zesłał jej Mustafę Abdula Dżalila, szefa Narodowej Rady Libijskiej. Wszystko pięknie, tylko że tenże Dżalil był wcześniej ważną postacią w ekipie Kadafiego - piastował stanowisko ministra sprawiedliwości. A jakoś trudno mi uwierzyć, że akurat sprawiedliwość była kryształem w czasach upadłej właśnie dyktatury. Dżalilowi śmierć Kadafiego była jak najbardziej na rękę. W jakimś stopniu umocniła jego władzę, która zresztą ogranicza się tylko do Benghazi. W Trypolisie rządzi wojskowa rada, która nie uznaje zwierzchności NRL. Środkowa część kraju też wybija się na niezależność (a to tam są pola naftowe), swoje ambicje prezentują plemiona Berberów. Co tu dużo gadać: Libia jest dziś jak beczka prochu. Wojna domowa wisi tu na włosku. W takiej sytuacji śmierć Kadafiego zlikwidowała jedno z potencjalnych ognisk konfliktu... Zwłaszcza, że jego proces (jeżeli byłby przynajmniej w części uczciwy) dla wielu tych, którzy dziś sięgają w Libii po władzę, byłby szalenie niewygodny. Bo jak można mówić o czynach Kadafiego, nie mówiąc o jego współpracownikach, o całym aparacie władzy? To on sam zatrzymywał? Sam wydawał wyroki? Sam organizował terrorystyczne akcje? Oczywiście, że nie. I oczywistym też jest, że gdyby zaczął opowiadać o swoich rządach, to wielu jego obecnych pogromców byłoby skompromitowanych. Bo przypomniałby im niewygodne sprawy. I oni też musieliby się tłumaczyć, a może i ponosić odpowiedzialność i zasiąść razem z nim na ławie oskarżonych. Śmierć Kadafiego eliminuje tę możliwość. Kadafi już nic nie powie, nikogo ze sobą nie pociągnie. Ani Dżalila, ani generałów z Trypolisu... Oni wszyscy mogą prezentować się jako ci nowi i sprawiedliwi. A naród będzie im klaskał. Lecz nie tylko dla członków byłego establishmentu śmierć Kadafiego była wygodna - bo również dla połowy świata. Libijski dyktator rządził przez 42 lata i to w kraju ropą płynącym. W tym czasie handlował z każdym, spiskował (prawie) z każdym, odwracał sojusze. Był hojny, więc lepili się do niego i ci ze Wschodu, i ci z Zachodu. Wielkie interesy w Libii robił Związek Radziecki, potem Rosja, ale i Francja, a także Niemcy i Włochy. No i Amerykanie. Bo nawet jak Biały Dom założył na Libię embargo, to amerykańskie firmy naftowe realizowały w tym kraju milionowe kontrakty za pośrednictwem swych filii zarejestrowanych w Kanadzie bądź w rajach podatkowych... Wyobraźmy sobie, że Kadafi zacząłby mówić o tym wszystkim: o kontraktach, które zawierał, o politykach, z którymi rozmawiał, i którzy mu nadskakiwali i schlebiali. To byłyby sensacje, przy których bledną depesze Wikileaks. Dlatego w wielu ważnych gabinetach odetchnięto z ulgą, gdy agencje poinformowały o jego śmierci... Możemy więc sobie opowiadać różne historie, ale brutalne zastrzelenie Kadafiego to nie był żaden akt sprawiedliwości, bo cóż to za sprawiedliwość, kiedy rozjuszony tłum rozszarpuje ofiarę. To nie była też przypadkowa śmierć, bo przecież konwój Kadafiego zniszczyły śmigłowce francuskie i samoloty amerykańskie. Cała operacja była więc pod pełną kontrolą. Ci młodzieńcy, którzy zabijali Kadafiego, mogli myśleć, że piszą historię, a przecież byli tylko narzędziem, którego użyto. Śmierć dyktatora to nie było też zakończenie wojny w Libii, bo ona może lada chwila rozgorzeć na nowo. No i też nie nazwałbym tego zwycięstwem demokracji nad dyktaturą, bo przesłanek do demokracji w Libii nie dostrzegam. Słowa "uwolnienie Libii" też bym nie użył, zwłaszcza kiedy słyszę, że państwa które pomogły obalić dyktatora, już ustawiają się w kolejce po koncesje i kontrakty. To było, jakkolwiek to zabrzmi: usunięcie kłopotu. To w wersji optymistycznej. A w wersji pesymistycznej: zastąpienie jednego kłopotu innym. Robert Walenciak