Gdyby rozmowa p.o. prezydenta z Grzegorzem Miecugowem krótko po katastrofie, jeszcze w czasie trwania żałoby, nie miała miejsca w niszowej TVN24, tylko przed szerszym audytorium, palnięcie, że "polityka nie rządzi się współczuciem" (w odpowiedzi na sugestię, że PO powinna być powściągliwa w obsadzaniu stanowisk po ofiarach katastrofy) zakończyłoby kampanię tak samo, jak sławne podanie przez Wałęsę nogi Kwaśniewskiemu. Po takiej wpadce w sztabie kandydata powinny się rozdzwonić wszystkie możliwe alarmy, a on sam winien być wzięty na natychmiastowe szkolenie w powstrzymywaniu się od gadania na głos wszystkiego, co akurat ślina na język przyniesie. Ale gdzie tam, nie minęło wiele, a podpisując ustawę o IPN, wyjaśnił Komorowski, że "gdyby Lech Kaczyński chciał ją odesłać do Trybunału, to by to zrobił", choć jako Marszałek Sejmu wie najlepiej, iż ustawę tę przekazał śp. prezydentowi w przeddzień tragedii. A zaraz potem na wiadomość, że miejsce katastrofy pozostaje niezabezpieczone i rzeczy osobiste ofiar (a także, jak się potem okazało, szczątki ludzkie i ważne części samolotu) walają się w błocie, oznajmił p.o. prezydenta, by nie rozbić wielkiego problemu "z tego, że oto gdzieś znaleziono kawałek ubrania". Ale to był dopiero początek. Każdy potencjalny sukces umiejętnie zamienia "drogi Bronek" we wpadkę. Pojechał do Moskwy - wystarczało nic nie robić, stać, reprezentować i zbierać punkty - przyszło mu do głowy zażartować, że ostatni raz Polacy defilowali tu 400 lat temu. Rosjanie na jego szczęście postanowili udać, że nie zauważyli, ale gdyby zauważyli, skandal byłby straszliwy. Podsunięto mu pomysł, marketingowo znakomity, zwołania Rady Bezpieczeństwa Narodowego - ośmieszył się, pokazując, że wiedzę o tym, co zwołuje, zaczerpnął z wikipedii. Dostał od Tuska jego pamiątkowy szaliczek - dowcipnie obraził przed kamerami "centusiów" z Krakowa i Poznania, tak zupełnie bez sensu, bo mu akurat przyszedł świetny żart do głowy. Media tradycyjnie lizusowskie względem PO stają na uszach, żeby tuszować kolejne tryknięcia swego ulubieńca, choć nieszczęsne "irasiad" Kaczyńskiego młóciły miesiącami. Ale w nieskończoność się to udawać nie może. Tym bardziej, że na niezgrabność kandydata nakłada się fuszerka jego, pożal się Boże, sztabu. Nie wiadomo, co gorsze, gdy Komorowski mówi sam, czy gdy w jego imieniu mówią inni. Szef sztabu z "kandydatem specjalnej troski", kolega-wicemarszałek z "rozwódką" Martą Kaczyńską, nie wspominając już o Bartoszewskim - którego kolejne wyborcze wystąpienia sprawiają, że hasłem przewodnim tej kampanii staje się "zabierz dziadkowi mikrofon". I właśnie postępowanie komitetu p.o. prezydenta i kandydata na prezydenta PO z "człowiekiem roku" "Gazety Wyborczej" jest kluczem do zrozumienia, co się dzieje. Jest to oczywiście postępowanie krańcowo niegodne, odrażające - wziąć czcigodnego nestora, i dla politycznego skonsumowania jego wspaniałego życiorysu podpuszczać go do wygadywania haniebnych, kompromitujących go obelg. Elementarna przyzwoitość nakazywałaby spuścić zasłonę milczenia na skutki oczywistej w tym wieku demencji i powstrzymać się od ich nagłaśniania. Jeśli coś zasługuje w tych wyborach na miano "politycznej nekrofilii", to właśnie takie cyniczne granie zasłużonym staruszkiem. Ale to nie pierwszy taki wypadek - czyż nie identycznie eksploatowano do ostatniego tchu Marka Edelmana? Proszę sprawdzić, jak cynicznie wykorzystywano go propagandowo w ostatnich latach życia. Otóż bowiem sabat w warszawskich Łazienkach, który miał pokazać Komorowskiego jako polityka łagodnego i dążącego do pojednania, a pokazał go jako zakładnika stada agresywnych oszołomów (widzieć minę Tuska, gdy drugi oszalały z nienawiści starzec, Wajda, ogłaszał "wojnę domową" - po prostu bezcenne) był imprezą już nie Platformy Obywatelskiej, ale wprost - nieboszczki Unii Demokratycznej. I pokazał wszystko to, co sprawiło, że ta partia w swych kolejnych wcieleniach została przez Polaków zmieciona ze sceny politycznej. Nie wiem, czy lider PO już sobie z tego zdaje sprawę (sądząc po wspomnianej minie, tak) ale w Pałacu na Wodzie zobaczył koniec swojej formacji, może jeszcze nieprędki, ale nieuchronny. Unia Wolności, z której uciekł, wbijając nóż w plecy Geremkowi, dopada go teraz i dusi w miłosnym uścisku. Lepiej by było dla niego, gdyby wszystkie te "autorytety moralne" popierały kogokolwiek innego. Ale salon nie ma nikogo innego. A ponieważ autentycznie kipi od nienawiści do Kaczyńskiego i trzęsie się ze strachu przed nim, będzie popierać Platformę z całych sił, tak, jak umie, będzie ją popierać tak mocno i długo, aż przekona wszystkich, że PO to kolejna reinkarnacja udecji - kolejna partia nadętych, zarozumiałych mędrków, szczerze gardząca ciemnym motłochem, za który uważa 90 procent społeczeństwa. Tusku, musisz... Rafał A. Ziemkiewicz