Cóż to się dzieje? Nagle telewizyjnym gwiazdorom i dysponentom odrosło sumienie i etyka zawodowa? Czy może do zadbania o pozory obiektywizmu skłania ich przerażenie rosnącymi notowaniami PiS? Czy po prostu konkurencja rosnących powoli mediów opozycyjnych, na tle których lizusostwo zaczęło być łatwe do dostrzeżenia nawet dla odbiorcy mało wyczulonego na manipulację? Przede wszystkim powiedzieć trzeba tak: odnoszone przez wielu wrażenie, że platformerskie media przestały kochać Platformę jest powierzchowne. W istocie TVN, publiczna, "Wyborcza", "Polityka" czy "Newsweek" zaczęły się zachowywać podobnie, jak czyniła to partyjna prasa w PRL w okresach stanowiących preludium do tzw. odnowy, zwanej też odwilżą. Ich zaskakujący krytycyzm wobec Tuska, który wczoraj jeszcze "musiał", a dziś już "nie musi", ma te same przyczyny co - dla współczesnych równie zdumiewające - opublikowanie niegdyś w rozkwicie stalinizmu w organie PZPR "Poematu dla dorosłych" zajadłego komunisty Ważyka. Podobnie jak to bywało w PRL, media III RP weszły w odwilżowy etap "dostrzegamy bolączki". Idea jest oczywiście poza dyskusją, generalna linia partii w oczywisty sposób nie podlega żadnym wahaniom, kontrrewolucji nadal mówimy stanowcze "nie", ale zdobądźmy się na odwagę przyznać: w pewnych obszarach nie jest tak dobrze, jak się łudziliśmy. Są pewne nadużycia. Popełniono pewne błędy. Niektórzy towarzysze nadużyli zaufania, urządzając sobie za partyjne fundusze słodkie życie z cygarami, garniturami i striptizerkami. Przez to wszystko Partia oderwała się od mas. Trzeba się, towarzysze, uderzyć w pierś, i rozliczyć... Bla, bla bla. Ludzie w moim wieku i starsi jeszcze to pamiętają. Z perspektywy minionych lat zagadki w tym żadnej nie ma. Władza nomenklaturowych elit i reprezentującej ich interesy monopartii, wspartej "stronnictwami sojuszniczymi" - a pod tym względem od czasów, gdy Szpotański pisał "Towarzysza Szmaciaka", wszystko się zmieniło tak, żeby nic się nie zmieniło - ma jedną zasadniczą słabość. Brak jej pokojowego mechanizmu wymiany przywódcy. "Pierwszego" odstawić można jedynie poprzez kryzys. W chwilach, gdy nad Partią zbierają się czarne chmury, środowiskom uzależnionym od niej na dobre i na złe nie pozostaje więc nic innego niż prowokować przesilenie, zanim gniew ludu wzbierze wystarczająco, by cały roznieść cały układ. Oczywiście, inne środowiska uzależnione od władzy bronią się przed zmianą od upadłego. System zaczyna trzeszczeć, czasami - jak w Sierpniu - prowokacja wymyka się spod kontroli. To, co się dzieje dziś, nie jest dosłownym powtórzeniem mechanizmów walki o władzę w PRL, gdzie próg społecznej zmiany był nieporównanie wyższy - nie było wszak ani sondaży, ani tym bardziej wyborów - ale prawidłowości są te same. "Pierwszy" ludziom obrzydł, nie ma co czekać, aż niezadowolenie z niego narośnie do naprawdę poważnych rozmiarów, trzeba go szybko wymienić. A on i jego pretorianie oczywiście nie mają najmniejszego zamiaru się na to zgodzić. Tusk przestał być dla mediów III RP nietykalny, to prawda. Ale to nie znaczy, że przestał w nich istnieć mechanizm nietykalności. Wystarczy popatrzeć, jak te same media traktują Bronisława Komorowskiego. Jakkolwiek by patrzeć, prezydent jest przecież prawdziwą kopalnią kompromitacji, nie ma wystąpienia publicznego, w którym by nie palnął czegoś głupiego. A do masowej publiczności nic z tego nie dociera. Tuska należy postawić przed sądem i, skoro nie mamy w kodeksie bardziej adekwatnej kary, wsadzić na dożywocie za całe mnóstwo spraw. Poważnych spraw. Przy których to, że jacyś tam jego pomagierzy poszli sobie po wieczorze wyborczym poszaleć w klubie go-go, i z właściwego parweniuszom skąpstwa zapłacili za to służbową kartą, to doprawdy - pikuś. Ale prawa rządzące mediami powodują, że takie byle gie, jeśli zostanie umiejętnie nagłośnione, może na niego ściągnąć większy "gniew ludu" niż wszystkie wielkie zaniechania i draństwa. Zarazem, uderzenie go nie w rzeczywiste winy, ale w taki duperel, pozwala skanalizować "gniew ludu" w sposób bezpieczny dla systemu. A jednocześnie, podskubując premiera, budują media narrację o niepełnosprawnym umysłowo Radku, którego trzymanie w więzieniu jest dla każdego przeciętnego widza oczywistą nieprawością. Zdradzę tu państwu pewną tajemnicę: bardzo łatwo, wbrew pozorom, jest stwierdzić, czy jakiś "news" naprawdę jest "newsem", czy świadomie budowaną przez pijarowców "narracją". Znakiem rozpoznawczym tej drugiej jest rozwleczenie w czasie. W dzisiejszym zagęszczonym do niemożności zgiełku medialnym obowiązuje zasada "einmal is keinmal", być raz znaczy nie być wcale. Wydarzenie autentyczne, które się ze swej natury zdarza jednorazowo - ginie w jazgocie, przechodzi niezauważone. Event, która ma zostać zauważony i wpłynąć na odbiorców, musi się ciągnąć jak najdłużej, niczym przysłowiowy smród za wojskiem. Rihanna kocha Chrisa, Rihanna się kłóci z Chrisem, Chris, nakładł Rihannie po mordzie, Rihanna nigdy mu nie wybaczy, Chris jest załamany i błaga Rihannę o drugą szansę, Rihanna nie da Chrisowi drugiej szansy, Rihanna daje drugą szansę, Chris żałuje, Rihanna żałuje, Chris obiecuje, Chris wraca do Rihanny, Rihanna i Chris mówią szczerze o swoich problemach, Chris znowu dał Rihannie po mordzie... pobieżna lektura tabloidów dowodzi, że z powodzeniem można tak pieprzyć latami. W wersji siermiężnej, polskiej: Tusk odwoła Gowina, Tusk grozi, że odwoła Gowina, Tusk się zastanawia, czy odwołać Gowina. Tusk się spotkał z Gowinem. Tusk się porozumie z Gowinem? Tusk zawiesza wyrzucenie Gowina. Tusk daje Gowinowi szansę. Tusk podjął decyzję, ale nie powie jaką. I tak dalej, żeby wszyscy, nawet najbardziej nieuważni, musieli w końcu usłyszeć, że jest jakaś sprawa między Tuskiem a Gowinem, i uznać, że skoro tyle się o niej mówi, to musi być, jej, jej, jak straszliwie ważna! Podobnie jest ze wspomnianym Radkiem. Wyszedł na przepustkę, musi wrócić, nie wróci, wróci, będzie decyzja, decyzja się odwleka... Tak długo, aż wszyscy będą wiedzieć, kto to jest ten Radek i jaka podłość go spotkała. I wtedy - dopiero wtedy - prezydent Komorowski wkroczy do akcji i Radka ułaskawi, pokazując, że choć Tusk podupada, jest ktoś, na kogo wznoszą pełne nadziei oczy wszystkie lemingi, ktoś, kto niczym Superman pojawia się w decydującym momencie i rozwiązuje problem. Tak nawiasem, pierwsze sygnały o bezdusznym potraktowaniu niepełnosprawnego umysłowo złodzieja dotarły Gdzie Trzeba już w ubiegłym roku, ale tematem medialnym sprawa się stała dopiero teraz. Specyfika społeczeństwa postkolonialnego jest taka, że zamiast myśleć, miota się między silnymi emocjami. W "Polactwie" cytowałem badania sprzed wyborów prezydenckich 2000 roku, w których 53 procent respondentów w czambuł przypisywało wszystkie możliwe cechy pozytywne Kwaśniewskiemu. Dla owych 53 procent - i tyle właśnie zaraz potem wybrało go w pierwszej turze na drugą kadencję - niemagister Kwaśniewski nie tylko był lepiej wykształcony od doktora Krzaklewskiego, ale i wyższy od Olechowskiego. Tak działa niedojrzałość. Wyborcy nie porównują, nie oceniają, nie rozliczają, a tylko lokują swoje nadzieje i swe resentymenty. Irracjonalnie się zakochują, a gdy zauroczenie minie i stwierdzą, że znowu zostali oszukani − raz na zawsze się odwracają. Tak jak wcześniej nie widzieli wad, tak potem już nie ma co im tłumaczyć i obiecywać - nic nie zadziała. Skoro po sześciu latach miłości Tusk nagle zaczął być nienawidzony, to ten "trynd" już się nie odwróci. I najcwańsza część obozu rządzącego, odkąd to wie, szuka sposobu, żeby dotychczasowego "pierwszego" odpalić i oprzeć układ władzy na Komorowskim. A że ma przełożenie na właścicieli mediów, to plan odpalenia "pierwszego" i "odnowy" zaczął być już dyskretnie wcielany w życie. Z drugiej strony, Tusk wciąż jest silny i ani myśli pozwolić się wyzerować. Jest nadzieja, że w tej wewnętrznej walce rządzące sitwy tak rozkołyszą wózek, na którym wspólnie jadą, że się wywróci. Ci, którzy ryją od Tuskiem, mają bowiem zasadniczy problem - Komorowski jest naprawdę politykiem marnym. Dobrym na czasy, gdy wystarczy być, ale słabo nadającym się na lidera. Na dodatek - jak pokazały ostatnie badania - mocno kojarzonym z PO, co mu w tej chwili zaczęło obniżać popularność. Ale wiele wydarzeń - choćby "operacja krzyż", która znajdzie się kiedyś w podręcznikach jako przykład skutecznej manipulacji na masową skalę - pokazuje, że gra na niego jakiś ośrodek, który potrafi dużo więcej niż ulepić z czekolady "możeła". Kto ma oczy i zdolność rozumienia tego, co widzi, niech patrzy. Rafał Ziemkiewicz