Eksperci przecierają oczy ze zdumienia. Przez wiele miesięcy Rosjanie wgryzali się w terytorium Ukrainy. Mozolnie, okrutnie zdobywali kolejne kilometry. Ludność miast takich, jak Charków nie może zaznać spokoju. Nasz sąsiad stracił około 20 procent terytorium. Niedawna kontrofensywa na południu ślimaczyła się. Nie odzyskano Chersonia. A tu nagle dowiadujemy się o brawurowym kontrataku na Wschodzie. Po stronie Rosjan pełne zaskoczenie. Z uzyskanych informacji wynika jasno, że w jednym tygodniu Ukraina odzyskała więcej terytorium niż Rosja zdobyła w ciągu paru miesięcy. Paniczna ucieczka trwa, na fotografiach tony porzuconego sprzętu. Moskwa w odwrocie. Stare pytania, znane z podręczników wojskowości, obiegają media: jak szybko zabezpieczyć terytorialne zdobycze? Jak nie rozciągnąć pochopnie linii frontu, ale wykorzystać zwycięską passę? Walki trwają, jednak moralne znaczenie sukcesów militarnych wydaje się ogromne. Napadnięty kraj broni się dalej, odzyskuje utracone tereny, chociaż miliony ludzi 200 dni temu nie wierzyło, że przed Rosją można się obronić. Jedna z gwiazd francuskiej polityki, trybun lewicy, Jean-Luc Mélenchon, mówił 25 lutego, że dostarczanie broni Ukrainie nie ma sensu, że tylko przysporzy ofiar i spotęguje cierpienie ludzkie. "Wojna jest przegrana" - dobitnie stwierdził polityk w rozgłośni "France Info" i na pewno nie było odosobniony w swojej opinii. Od zdrady do tryumfu Dla zrozumienia gwałtownych wydarzeń czy procesów sięga się po analogie historyczne. W przypadku napaści Rosji na Ukrainę tym chętniej, że motywacje prezydenta Władimira Putina na pewno częściowo wywodzą się z jego wyobrażeń o przeszłości. Na piśmie jasno wyłożył swoją wizję jednej Rusi, którą należy wskrzesić, chociażby inni nie mieli na to chęci. W 2022 roku nastąpiło zderzenie z rzeczywistością. Mieszkańcy sąsiedniego kraju nie tylko nie mają ochoty na zamieszkiwanie w snach prezydenta Putina, ale jeszcze gotowi byli bronić się przed tym. Pytanie, czy świat porzuci Kijów, odsyłało nas do analogii z układem monachijskim. Na różne sposoby zastanawiano się, czy przypominanie roku 1938 i losu Czechosłowacji, może zachęcić kraje Zachodu do pomocy ofierze agresji. Rzecz sprowadzała się do problemu, czy np. Wielka Brytania i Francja uczą się na błędach z przeszłości. Udana kontrofensywa przeobraziła atmosferę tak bardzo, że zmieniły się analogie historyczne, przez które ogląda się wojnę. Teraz przypomina się raczej klęskę lat 1905-1905. Wtedy bezpośredni atak nie wyszedł od Rosji. Niemniej politycy i wojskowi Imperium Rosyjskiego wierzyli, że raz - dwa pokonają odległe, na pewno słabe Cesarstwo Japonii. Szok przegranej wojny w Azji był wówczas tak ogromny, że w Rosji doszło do fali rewolucyjnych wystąpień. Po zawarciu pokoju Japonia weszła do pierwszej ligi mocarstw. To pouczające, że zaledwie kilka dni zwycięskiej kontrofensywy prowadzi kogokolwiek do snucia takich analogii. Można wskazać mnóstwo różnic. Wojna wciąż trwa i jej losy bynajmniej nie są przesądzone. Niemniej właśnie w analogiach historycznych widać rozpaczliwą próbę zrozumienia tego, co dzieje się w Ukrainie, nadania tragicznym wypadkom jakiegokolwiek sensu. Leją Ruskich! "Ukraińcy leją Ruskich!" - usłyszałem od uśmiechniętego rodaka. Spontaniczna reakcja przypomina o napięciu, którego od lutego doświadczamy także w naszym kraju, o wielkiej potrzebie odreagowania. Jednak nasi goście z Ukrainy reagują bardziej powściągliwie. Na twarzy mojej znajomej, która właśnie wróciła ze Lwowa, znalazł się zaledwie półuśmiech. Ona dopiero co musiała iść do szpitala. Tam widziała młodego chłopaka z urwanymi nogami, bez jednej ręki. Ofiara jednego z niezliczonych wybuchów rosyjskich pocisków. "Taki dzieciaczek", westchnęła, by wspomnieć o wychudłej pielęgniarce z Mariupola. Jej własne ubranie na niej wisi, ale kobieta mało o to dba. Rosjanie uprowadzili jej syna. Nie wie, czy żyje, czy nie. I tak poznajemy kolejne historie ofiar tej beznadziejnej wojny Putina, który za to, co zrobił, powinien kiedyś stanąć przed międzynarodowym trybunałem. Tyle że do końca wojny wciąż daleko. Zwycięstwo Ukrainy, jeśli w pewnej skali w ogóle możliwe, na pewno byłoby pożądanym, geopolitycznym przełomem w naszym regionie. Sukces kontrofensywy charkowskiej jest niesłychanie ważny, nadaje sens oporowi wobec polityki międzynarodowej przemocy. Publicyści i politycy z państw Zachodu snują swoje abstrakcyjne rozważania, słusznie zresztą sięgają do Historii. Niemniej niekiedy do zrozumienia tego, co się dzieje za wschodnią granicą, ważniejsze od wielkich historycznych analogii wydają się te małe historie - ludzi takich, jak my.