Przypominał mi się nieodparcie ten żart nad niemal każdym akapitem wywiadu, jakiego udzielił zaprzyjaźnionej "Gazecie Wyborczej" szef zaprzyjaźnionego z nią tygodnika "Polityka", Jerzy Baczyński. Wywiad poświęcony jest głównie zachwalaniu swojego pisma i znieważaniu konkurencji, i leci to dokładnie tak, jak powyżej. Tygodniki prawicowe, a zwłaszcza "Do Rzeczy", krytykując rząd i wyszukując przykłady tego, co w III RP szwankuje, co się nie udało i co zagraża, nie uprawiają żadnego dziennikarstwa, tylko zaspokajają "plemienne" potrzeby "pisowskiej" części Polski. Natomiast "Polityka" i inne media, które popierają Tuska i widzą w III RP same sukcesy, a opozycję przedstawiają nieodmiennie jako groźnych i śmiesznych oszołomów, broń Boże nie zaspokajają w ten sposób żadnych potrzeb, ani propagandowych potrzeb obozu władzy, ani psychicznych potrzeb członków klasy przez tę władzę uprzywilejowanej czy też po prostu naiwnych, którzy zanadto się w "Tusku musisz" emocjonalnie zaangażowali i teraz rozpaczliwie potrzebują potwierdzania słuszności dokonanego wyboru. Nie. Te media, one po prostu obiektywnie przedstawiają rzeczywistość. Mówiąc krótko: jeśli ktoś w toczącym się sporze politycznym, w dociekaniu prawdy o Smoleńsku, dyskusji o in vitro, legalizowaniu związków "wesołków" i każdej w ogóle sprawie ma zdanie odmiennie od środowiska, które ogłosiło kiedyś pana Baczyńskiego "dziennikarzem dwudziestolecia", to tylko wysługuje się Kaczyńskiemu, Kościołowi, szeroko pojętej prawicy. A jeśli uważa "wielki historyczny sukces III RP" za tak oczywisty, że oburza go samo pytanie o jakieś konkretne przykłady, jeśli na podobnej zasadzie wierzy najgłębiej, iż cała prawda o wyłącznej winie pilotów w Smoleńsku została już w pięć minut po zamachu (nie parodiuję, cytuję, dokładnie takim freudowskim przejęzyczeniem posługiwali się na antenie Tok FM minister Sikorski z redaktorem Żakowskim i nawet tego nie zauważyli) całkowicie wyjaśniona sławnym esemem, który ujawnił potem śp. generał Petelicki, i wreszcie jeśli entuzjastycznie popiera beztroskie otwieranie każdej puszki Pandory, czy to in vitro, czy innych biotechnologii − to po prostu jest mądrym, inteligentnym człowiekiem. I nie podważa tego przekonania nawet oczywisty fakt, że ci "mądrzy", "prawdziwi dziennikarze" dostają od władzy, której im ich dziennikarska mądrość każe wiernie sekundować, liczne i sute "obrywy", choćby z ministerstw reklamujących u nich za nasze pieniądze polskie drogi, świeże powietrze w lasach państwowych czy elektryczność − podczas gdy prawica i Kościół, choćby chciały, nie mają czym korumpować i prawicowe media utrzymują się niemal wyłącznie ze sprzedaży. Ale analogia trochę zawodzi. Żyd z anegdoty to figura zabawna, bo szczera. Redaktor Baczyński, z całym szacunkiem, nie może być tak głupi, żeby swej - delikatnie mówiąc - niekonsekwencji nie dostrzegać, bo gdyby był aż tak głupi, już dawno obciąłby sobie przy goleniu nos albo wykonał innego "darwina". Redaktor Baczyński posługuje się tą argumentacją z przebiegłym cynizmem. Bo, po prostu, ma problem. I przyjemnie mi stwierdzić, że tym problemem jestem między innymi ja. Redaktor Baczyński nie przypadkiem bowiem atakuje głównie tygodnik "Do Rzeczy", nie przypadkiem stanowczo wzywa, aby nie brać udziału w programach TV Republika, bo to "zatrute drzewo", i nie przypadkiem w zawoalowany, ale jednoznaczny sposób przypomina domom mediowym, że każda reklama umieszczona w "mediach prawicowych" będzie odnotowana, gdzie trzeba, i wzięta pod uwagę sami wiecie przy jakich okazjach. Redaktor Baczyński zagonił się w kozi róg. Sukces swojego tygodnika sam bowiem zbudował na tym właśnie mechanizmie "tożsamościowym", który obłudnie wytyka prawicowej konkurencji, jakby "dziennikarstwo tożsamościowe" nie było czymś oczywistym, i to praktycznie od zarania istnienia nowoczesnych mediów. Konkretnie: zbudował ten sukces na tożsamości "inteligenckiej". Ten "brand", jak dowodzą wielokrotnie przeze mnie cytowane badania profesora Domańskiego, jest w Polsce niezwykle cenny, godnościowy. Każdy lubi się czuć inteligentem, tym bardziej, im mniej ma do tego realnych podstaw, i to właśnie wykorzystują media establishmentu, od swego zarania wykorzystując polityczne uprzywilejowanie, jakie dał im układ Okrągłego Stołu, do zbudowania wrażenia "salonu", jednomyślności intelektualnych i artystycznych elit po jedynie słusznej stronie. "Polityka" ma czytelników, którzy wierzą, że czytając ten tygodnik i jego dodatki (nieprzypadkowo tytułowane "niezbędnik inteligenta", "inteligent na działce" etc.) zyskują nobilitację na inteligenta. Proste i samo w sobie nie zasługujące na potępienie, na tym wszak polega dobry PR, by związać markę z nabywcą poprzez wrażenie, iż go ona dowartościowuje. Ale w pojęcie "inteligent" - jakkolwiek usilnie się je stara przerobić na "wyznawca słusznych poglądów, nie-oszołom" - wpisany jest pewien krytycyzm. Inteligent z definicji powinien znać różne poglądy, być ciekawym argumentów, porównywać je i samodzielnie wyciągać wnioski. Samodzielnie myśleć, a nie - jak to jest cechą "obrazowanszcziny", "leminga" - cedować swe myślenie na "autorytety" i tylko im rezonować. I to jest właśnie to, czego redaktor Baczyński ma prawo się bać. Bo jego stronie tych argumentów dramatycznie brakuje, i to coraz bardziej. W zderzeniu racji, w opisie faktów na dłuższą metę nie ma "Polityka" szans i każdy jej czytelnik, który by - chcąc naprawdę zasłużyć na miano inteligenta - zapragnął poznać z autopsji racje prawicy, "stanie, niby dziecko, z usty zdumionymi". I zmuszony będzie stwierdzić, że, o cholera, ta druga strona bynajmniej nie jest bandą idiotów, ale ma liczne konkretne i przekonujące dowody, przeczące temu, co mu dotąd jako jedynie słuszne ładowano do głowy. Dlatego Baczyński wespół z "Wyborczą" i całym tym towarzystwem starają się wszystko co "prawicowe" oznaczyć jako strefę skażoną, jako coś nie tylko niewartego poznania i nieciekawego, ale wręcz zakazanego. Tam, krzyczą, nie zaglądajcie! My wam zrelacjonujemy i sami się przekonacie, co to warte, ale sami − Boże broń! Nie nada, nie prawilna! Bo zaglądając tam, za te rozwieszone przez nas fladry, przestaniecie być inteligentami, zrozumiano? Bo tamto czytają tylko "pisowcy", a wy przecież nie chcecie być pisowcami, prawda? Dlatego właśnie szczególnie zajadle atakuje Baczyński nie "Gazetę Warszawską" czy TV Trwam, nie te media prawicowe, które stawiają sprawy radykalnie czy nie kryją politycznego zaangażowania, ale właśnie "Republikę", która stara się zawsze zapraszać drugą stronę, i "Do Rzeczy". Bo tu widzi największy potencjał przekonywania niezdecydowanych i podbierania mu jego "lemingów". A czemu akurat teraz? Pewnie dlatego, że argument, którym dotąd posługiwało się całe jego środowisko: "PO na pewno ma rację, bo przecież wygrywa we wszystkich sondażach!", nagle został mu wybity z ręki. Bo powody do "radosnego" traktowania otaczającej rzeczywistości rozwiewają się jak mgła, a rzeczywistość okazuje się prezentować jak autostrada Nowaka czy pas startowy w Modlinie. Bo gdyby tak usiadł z nami redaktor Baczyński do uczciwego starcia na argumenty, to - i wie on to doskonale -w trzech złożeniach byłoby po sprawie. Nie dlatego, że my tacy mądrzy, tylko że on musiałby się upierać, iż dwa plus dwa to pięć, a czasem trzy lub siedem. A tego nie sposób udowodnić, jeśli dopuści się, by audytorium utraciło opisaną na wstępie wiarę, że "no bo to jest przecież prawda!". Więc robi facet, co może, żeby nie dopuścić, żeby przynajmniej część swych odbiorców utrzymać w stanie bezmyślnie potakującego leminga. Szczerze życzę jego czytelnikom, żeby mu się to nie udało.