Czy skutecznie, i na jak długo - tego nie wiem, ale - póki co - to on narzuca tempo wyścigu. Przy czym nie czyni tego za pomocą jakichś czarów i nadzwyczajnych trików. O, nie! Donald Tusk gra bardzo prostą grę, przez wszystkich już dawno rozszyfrowaną. Sam pisałem już o tym parokrotnie - polityczna gra Tuska polega na straszeniu PiS-em, ustawianiu go sobie w roli głównego rywala i stawianiu Polaków przed wyborem: kogo wolicie - mnie czy Jarosława Kaczyńskiego? Więc im więcej PiS-owskiej egzaltacji, PiS-owskiego gniewu - tym dla niego lepiej. Drugą z kolei partię opozycyjną, czyli SLD, Tusk chce zwalczyć lekceważeniem, pomijaniem. W tym przypadku przekaz jest następujący - drodzy Polacy, SLD jest partią źle zarządzaną, mało poważną, schyłkową, zresztą najlepsi politycy lewicy przechodzą pod skrzydła PO. Więc nie ma sensu na SLD głosować, tym bardziej, że podejrzane są konszachty Kaczyński-Napieralski, tam różne rzeczy mogą się jeszcze zdarzyć. W ten sposób patrząc PiS jest dla Tuska przeciwnikiem wymarzonym. To jest ten smok, z którym on walczy. I nie daj Bóg, że go zabije - bo wtedy straci polityczną rację bytu. Wygląda to tak, że Jarosław Kaczyński jest, z jednej strony, dla Donalda Tuska śmiertelnym i nieubłaganym wrogiem, a z drugiej niezbędnym do życia (politycznego) elementem. O ile z PiS-em Tusk chce się bić, ale nie chce mu zrobić krzywdy, o tyle z SLD jest dokładnie odwrotnie. Premier chce zrobić krzywdę lewicy i najchętniej złożyłby ją do grobu (i przejął wyborców). Ale wszystko to czynić musi w jedwabnych rękawiczkach, tak, żeby nie zniechęcić do siebie lewicowego elektoratu. Niechęć Tuska do SLD wzmacniana jest przez fakt, że jego dwaj główni rywale w walce o rządy w Platformie, Bronisław Komorowski i Grzegorz Schetyna mają na lewicy niezłą markę. Jeżeli w przyszłym Sejmie potrzebna byłaby Platformie jakaś umowa z SLD, to oni by byli jej patronami, oni na tym by zyskali. Spychając SLD na pobocze Tusk nie tylko więc wzmacnia PO, ale i swoją pozycję wewnątrz tej partii. Taka jest gra premiera. Więc w piątek, podczas sejmowej debaty o czasach kryzysu bardziej atakował Jarosława Kaczyńskiego niż mówił o prowadzonej przez swój rząd polityce. W sobotę, jeszcze przed konwencją PiS - wezwał tę partię do programowych debat. Do zwarcia. W niedzielę z kolei, przed konwencją SLD, Platforma przedstawiła kilku polityków lewicy (co prawda, raczej drugiego rzutu), którzy przeszli pod jej skrzydła. To oczywisty sygnał dla wyborców tej strony sceny, gdzie powinni lokować swoje sympatie (tzn. głosy). Tam ostrzał, tu dywersja. W sumie - nic zaskakującego. Poza jednym. Otóż dziwi mnie, że i Kaczyński, i Napieralski tak łatwo już na samym początku kampanii pozwolili się ustawić. Dziwię się Kaczyńskiemu, że nie podjął debaty z ministrami Tuska. Niekoniecznie z Sikorskim - ale z Grabarczykiem, Gradem czy Klichem (bo przecież nie z jego następcą). I dziwię się Napieralskiemu, że nie tylko nie poszerza lewicy, ale tak łatwo pozwala sobie wyjmować ludzi. Bo lider przyciąga, a nie odpycha. I potrafi godzić różne racje i różne indywidualności. Jeżeli Tusk potrafi pogodzić Gowina z Arłukowiczem, to dlaczego Napieralskiemu zazgrzytali Rosati, Biedroń czy Martyniuk? W polityce jest trochę jak w futbolu - nie wystarczy dobra taktyka i chęć walki, potrzebni są jeszcze dobrzy zawodnicy. I partie polityczne oceniamy trochę tak jak piłkarskie drużyny - przyglądamy się liderowi i grupie ludzi skupionych wokół niego ludzi. Spójrzmy w ten sposób na ekipę Tuska - szczerze mówiąc, premier nie ma zbyt wielu atutów, by się chwalić. Bo kim? Jego polityczną hipotekę obciążają i Zbigniew Chlebowski, i Bogdan Klich. Na pewno nie wzmacniają jej tacy ministrowie jak Cezary Grabarczyk czy Elżbieta Radziszewska... A inni nie są dużo lepsi. Kłopot ma też Jarosław Kaczyński - PiS stracił całą grupę dobrze postrzeganych polityków. Nie żyje Zbigniew Religa, w katastrofie smoleńskiej zginęli m.in. Grażyna Gęsicka, Władysław Stasiak... Teoretycznie najsilniejszą merytorycznie ekipę mógłby wystawić SLD - Cimoszewicz sprawia lepsze wrażenie niż Sikorski, Magdalena Środa niż Elżbieta Radziszewska, Janusz Zemke, jeśli chodzi o sprawy obrony nie ma w Polsce sobie równych, a Grzegorz Kołodko w finansowej debacie zdominowałby ministra Rostowskiego. Sęk w tym, że tych najlepszych coraz rzadziej można dojrzeć w okolicach SLD. Ten stan rzeczy podpowiada jak toczyć się będzie kampania - nie na programy, nie na debaty ekspertów czy dyskusje o Polsce. Nic z tych rzeczy. Będzie to kampania bardzo spersonalizowana, niemal jak prezydencka. Tak jak widzimy to już na plakatach: premier Tusk kontra premier Kaczyński. I niedoszły prezydent Grzegorz Napieralski. To jest najbardziej wygodne dla Donalda Tuska, żeby reflektory zatrzymać na nim, ukryć w cieniu kompromitujące niedoróbki. I wygodne dla Kaczyńskiego, który ma zdziesiątkowaną ekipę. A jeżeli wygodne dla nich - to tak będzie. Robert Walenciak