Ze środka wysiadł ostrzyżony na łyso jegomość ze zbolałą miną, zatankował, a potem - wszystko w akompaniamencie tego łup-łup-łup-łup - podszedł do kasy, uregulował za benzynę i, skrzywiony niemiłosiernie, poprosił: i jeszcze mi pani da coś od bólu głowy... Cała obsługa, kolejka i w ogóle wszyscy przypadkowo przy tej scenie obecni, wibrujący wciąż chcąc nie chcąc w rytm łupania dobiegającego z pozostawionego przy pompie samochodu, zaczęli się w tym momencie mniej lub bardziej dyskretnie śmiać. Ale miałem chęć zapytać jak gogolowski Horodniczy "z kogo się śmiejecie? Z kogo? Z siebie samych się pewnie śmiejecie!". Przecież ten biedny łysol, co nie umie skojarzyć swojego bólu głowy z głośnikami, które sobie rozkręcił na cały regulator, to Polak przez wielkie P, Polak statystyczny, bodaj czy nadający się idealnie, by go wysłać do Sevres jako wzorzec Polaka w ogóle, a już Polaka-wyborcy w szczególności. Tak, wiem że nie zaskoczę swoich stałych czytelników tym skojarzeniem, ale scenka (zaręczam Państwu, że najautentyczniejsza pod słońcem - nie wymyśliłbym czegoś takiego) oczywiście natychmiast skojarzyła mi się z panującymi nam i ubiegającymi się o kolejną kadencję Donaldem Tuskiem i jego ferajną. Kampania wyborcza partii rządzącej przebiega bowiem dwutorowo. Partia - bardzo sprawnie, trzeba przyznać i pogratulować - szybko otrząsnęła się z szoku spowodowanego faktem, iż dotychczasowe plany runęły dosłownie w ciągu paru dni. Miało być przede wszystkim o "prezydencji", bez bilbordów i reklamówek, za to z telewizyjnymi dziennikami pełnymi różnych Sarkozych i Barosów odwiedzających Polskę i okazujących zadowolenie z Tuska klepaniem go po ramionach. A tu tymczasem Trybunał uwalił wygodny dla Partii kodeks wyborczy, a Europa zaczęła mieć jeden po drugim zbyt poważne problemy, by się fatygować na organizowane w Polsce szczyty, i nie pomogła zdaje się nawet szybka zmiana proponowanego tematu z polityki wschodniej na bardziej atrakcyjne ratowanie finansów strefy euro. Na dodatek frank zaczął szybować a giełdy wariować, co zaplanowaną pierwotnie główną oś kampanii - "optymizm", Polska radosna i optymistyczna przeciwko "kwękolącym" pisowcom - uczyniło wątkiem słabo rokującym, a wręcz ryzykownym. Odpowiedzią Partii jest nowe hasło - "Polska w budowie" - i nowa myśl przewodnia, obliczona, mówiąc językiem fachowym, na obniżenie oczekiwań elektoratu. Hasło generalne: jak jest budowa, no to sami wicie-rozumicie, że dobrze być nie może. Na budowie musi być trochę bałaganu, musi być fuszerka, syf i w ogóle. "To są odwieczne prawa natury, pani kierowniczko, jak jest zima, to musi być zimno" - rzeczywistość zatoczyła koło i satyra na propagandę PRL z filmów Barei trafia w sedno także w odniesieniu do propagandy obecnej. Obniżenie oczekiwań to jedno, i to robota dla bardziej oficjalnych przedstawicieli rządowej propagandy. A z drugiej strony chór niezależnych autorytetów, jak za tknięciem magicznego esemesa, zaczął podśmiewać się z takiego "absurdu", jakim jest winienie za różne rzeczy Tuska. W ciągu mijającego tygodnia kpiny z "winy Tuska", z obciążania za wszystko rządu, czy to bardziej łopatologiczne, czy ironiczne, czy znowu w tonie frywolnym stały się nagle szykiem sezonu. "Waza zbiła się etruska - wina Tuska", ironizuje Wojciech Młynarski w Tusk Vision Network, ku zachwytowi poczytnego tygodnika i za grepsem, jak za panią matką, ciągną dziesiątki smętnych wesołków z eteru i łamów. No, jak się można czepiać Tuska, że frank drożeje, że jest Grecja, kryzys euro, zamieszki i w ogóle... Ano, już to pisałem i powtórzę. Gospodarz, który nie naprawia dziury w dachu, bo, mówi, po co, skoro deszcz nie pada - to idiota, a nie gospodarz. A kiedy jeszcze, gdy nagle lunie, rozkłada ręce i mówi - no, czy to moja wina, że deszcz pada? - i na dodatek znajduje klakierów, którzy mu potakują, ależ nie, nie twoja wina, przecież to oczywiste, że na deszcz nie ma rady, to znaczy, że idiotą jest nie tylko on, ale i jego wyborcy. Ten rząd miał na załatanie dziury trzy lata dobrej koniunktury. Zamiast cokolwiek w tym kierunku zrobić, jeszcze ją powiększył, zaciągając dodatkowy dług w OFE i Rezerwie Demograficznej, a część dotychczasowych pozamiatał pod dywan, skąd przecież prędzej czy później i tak wyskoczą. Stacje SANEPID nie mają nawet na mydło, bo wszystkie dochody muszą oddawać centrali, żeby je dostać z powrotem, ale od miesięcy nie mogą się doczekać. Tajne jednostki wojskowe nie są tajne, bo umieszczono ich plany w internecie. Prokuratura wydała Łukaszence dane białoruskich opozycjonistów. Wszystko to nie niczyje błędy, tylko skutki obowiązującego prawa. Z zapowiadanych na Euro autostrad ma jeszcze szansę być ukończonymi w terminie tylko pięć na dwanaście kluczowych odcinków. Rząd obiecuje zorganizować objazdy drogami lokalnymi i postawić elektroniczne tablice informujące kierowców, ile godzin człapania w korku przed nimi. Pociąg ze Śląska na Wybrzeże jechał ponad 24 godziny, z tego trzy godziny trwała na dworcu blokada torów zorganizowana spontanicznie przez rodziców kolonijnych dzieci, dla których zabrakło obiecanych wagonów. Ostatecznie kolej znalazła dodatkowe wagony, które pewnie odpięła od jakiegoś innego składu. Jak Polska długa i szeroka, pociągi są za krótkie, a wagony stojące od miesięcy na bocznicach, bo brak jakiegoś papierka, stoją tam dalej. To wszystko newsy tylko z paru dni, można by tak wyliczać w nieskończoność. Ale winić za to premiera? Toż to równie śmieszne, jak się go czepiać, że "w totka nie wypadła szóstka". To przecież premier - facet od bycia wesołym i uśmiechniętym, od obiecywania i nie kojarzenia się z przykrymi sprawami. Facet uciekający od jakiejkolwiek odpowiedzialności, jakichkolwiek decyzji, niczym przysłowiowy diabeł przed święconą wodą. Nawet taki mistrz jak Wojciech Młynarski nie zrymuje z frazą "wina Tuska" słów "Smoleńsk", "konwencja chicagowska" czy "trzynasty załącznik". Albo "podwojenie zadłużenia państwa" czy "rozrost biurokracji z czterystu do pięciuset tysięcy zatrudnionych w ciągu trzech lat". Nawet największy mędrzec nie wyjaśni, jaki to cud sprawia, że 36 pułk zasłużył na rozwiązanie, ale odpowiedzialny zań minister odchodzi z pochwałami jako wybitny fachowiec. I że za Tuska nadużycia ABW, policji czy prokuratur to tylko "nadgorliwość", a wcześniej przez trzy lata znacznie drobniejsze nieprawidłowości były "naciskami" - a jeśli już nie da się żadnego "nacisku" znaleźć, to przynajmniej "stworzeniem atmosfery wykluczania całych grup społecznych". Że kiedyś straszył nas Tusk benzyną po pięć złotych, a dziś, gdy dawno tę cenę przekroczyła, jakoś nie może po prostu zmniejszyć akcyzy, choć wymagane przez Unię 360 euro za tonę przekracza ona u nas o prawie 60 euro. Cóż, rzeczy się dzieją same z siebie. Burdel w administracji państwowej, brak funduszy, bezmyślnie stanowione, pełne dziur i sprzeczności prawo - wszystko to dopust Boży i jak można za to winić biednego Donka? On przecież robi, co do niego należy: uśmiecha się i zapewnia, że wszystko będzie dobrze, i wszyscy jeszcze kiedyś te kredyty pospłacamy. Polak-wyborca związku nie widzi za grosz, czy raczej, za franka. Łup, łup, łup, łup... nie ma ktoś przypadkiem czegoś na ból głowy?