Tusk 2025, czyli groźny syndrom Gorbaczowa
O poranku premier Donald Tusk wygłosił ożywione exposé. Większości posłów PiS-u oczywiście nie było na sali sejmowej. Polaryzacja trwa i rozkwita, bo może.

Porażka Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich wymagała interwencji premiera Donalda Tuska. Przegrana prezydenta Warszawy była o tyle dotkliwa, że nastąpiła na rzecz Karola Nawrockiego, osoby do niedawna szerzej nieznanej, za to z wianuszkiem rozmaitych ciemnych spraw.
Pobudka po porażce
Większości wyborców nie przeszkodziło to w oddaniu głosu za kandydatem PiS-u czy, jak kto woli, przeciwko rządowi Donalda Tuska. Tak czy inaczej, przegrana w wyborach prezydenckich - w czasach rządów Platformy z koalicjantami - nie szła tylko na konto kandydata. Winnych, których nie brakuje, należałoby jednak szukać także poza sztabem Trzaskowskiego.
Po kilku dniach premier Donald Tusk postanowił nam opowiedzieć z sejmowej mównicy, co o tym wszystkim sądzi. Najkrótsza historia półtorarocznego sprawowania rządów została ujęta językiem futbolowym i brzmiała: 3:1. Wygraliśmy trzy wybory z rzędu, to trzy strzelone gole (parlamentarne, samorządowe i europejskie), ale teraz straciliśmy jedną bramkę.
Premier prezentował się w formie, jakiej nie widzieliśmy od jesieni 2023. Nareszcie jak gdyby się przebudził. Najwyraźniej porażka dobrze mu zrobiła. Czego nie powiedział w swoim exposé, to to, że większość ministrów ze starej gwardii Platformy wyglądała na znużoną rządzeniem.
Zobacz całe wystąpienie Donalda Tuska:
Zbyt często widać rząd zmęczonych twarzy. Entuzjastyczne słowa na temat własnych osiągnięć ministrowie wypowiadają jakby pod przymusem. Może nie ma się czemu dziwić. W końcu część polityków już ministerialnych gabinetach zasiadała. Być może prywatnie czują się spełnieni i nie mają już czego sobie udowodnić.
W każdym razie polityczne ciśnienie mają raczej niskie. W przypadku premiera Tuska ciśnienie podskoczyło. Znów zajrzało mu w oczy widmo powrotu Jarosława Kaczyńskiego (wraz ze wszystkimi konsekwencjami, także prywatnymi).
Sztuka mówienia do pustych krzeseł
Co jednak miał nam premier do powiedzenia? Zdumiewająco niewiele. Znów tylko ogólnie zapowiadał projekty ustaw, rzekomo schowane "w teczce". Niezwykłe, że doradcy medialni nie zadbali o chwytliwe sformułowania w przemówieniu. Nic nie pozostawało w uchu na dłużej, poza flirtem z pomysłem zakazania smarfonów dzieciom (znów bez jakichkolwiek konkretów).
Exposé było wygłaszane tak, jakby nasze życie nie płynęło w mediach społecznościowych. Jakbyśmy nie żyli w epoce triumfów pana Trumpa. Niebywałe.
Co więcej, momentami można było odnieść wrażenie, że premier słowa kieruje do nieobecnych posłów PiS-u, a nie do nas, obywateli. Opowiadał o ich obronie suwerenności jako o nieudolności i finansowym frajerstwie (w przypadku KPO zapłacono składkę bez korzyści dla Polski).
Premier Tusk snuł także opowieści o rozliczeniach, które słyszymy od 2023, teraz po przegranych wyborach prezydenckich najwyraźniej okazały się dla większości wyborców nie tak ważne, jak sądzi premier.
Występ, choć żwawy, miał poważną wadę. Zabrakło jakiegoś mocnego hasła otwarcia - mocnego sloganu - przykucia uwagi wyborców propozycją na następne lata sprawowania władzy. Propozycją, nad którą dziś cały dzień byśmy w mediach społecznościowych debatowali. W tym sensie było to exposé reaktywne wobec przegranej.
Groźny syndrom Gorbaczowa
Jednocześnie wnioskiem z przegranej kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego było w miarę syntetyczne przedstawienie sukcesów rządu. Słusznie. Lepiej późno niż wcale.
Nie ma wątpliwości, że w polityce zagranicznej w Europie rząd doszlusował do stolika decyzyjnego, czego w czasach PiS-u nie było. Premier opowiadał o traktacie z Francją i (przygotowywanym) traktacie z Wielką Brytanią - dla zapewnienia bezpieczeństwa. O etapach repolonizacji gospodarki. O wzroście gospodarczym i niskim bezrobociu. I że nie chce innej koalicji, którą nasi zagraniczni partnerzy oceniają pozytywnie i nawet USA Trumpa - choć np. pozwolił Karolowi Nawrockiemu na fotografię w Białym Domu - generalnie nie poszedł na jakieś frontalne zwarcie z rządem Tuska.
Sukcesy gospodarcze i międzynarodowe są zatem niewątpliwe. Jednocześnie trudno było się oprzeć wrażeniu, że nad Donaldem Tuskiem wisi groźny "syndrom Gorbaczowa", radzieckiego polityka szalenie popularnego i poważanego poza własnym krajem, jednak mniej cenionego w domu.
To nie są czcze słowa. Według nowego sondażu IBRiS dla "Rzeczpospolitej" aż 57,8 proc. respondentów ocenia źle działalność premiera Donalda Tuska. Proszę wybaczyć banalne stwierdzenie, ale to jednak bardzo dużo.
Czy to jednak zmierzch premiera? Powód do ustępowania ze stanowiska, jak chcą niektórzy? E, tam. W 20. roku polaryzacji lepiej ugryźć się w polski język. Dziel i rządź nad Wisłą ma się fantastycznie. Szlifuje i doskonali.
Partie "trzeciej drogi" mają swój polityczny cmentarz, zapewne gdzieś obok ulicy Wiejskiej. Od Palikota, Kukiza po Petru, od dwóch dekad alternatywne ugrupowania pojawiają się, po czym znikają.
A Jarosław Kaczyński nie raz udowodnił, także w tym roku, że osobista niepopularność nie jest przeszkodą w zdobywaniu władzy. Wymaga tylko pewnego sprytu i wystawiania do przodu ludzi nowych i tak głodnych władzy, jak Andrzej Duda w 2015 czy Karol Nawrocki w 2025. Wniosek z exposé? Ewidentnie czas na ruch Tuska w tym kierunku.
Jarosław Kuisz