Tu jest Polska w Unii Europejskiej
- Tu jest Polska, a nie Unia! - zakrzyknęła w wiecowym uniesieniu marszałek Sejmu Elżbieta Witek i wywołała popłoch wśród (głównie liberalnych) komentatorów, że oto nagle potwierdziły się prawdziwe intencje obecnej władzy, która dąży do wypchnięcia Polski z Unii Europejskiej lub raczej - jak twierdzą niektórzy łagodni interpretatorzy poczynań rządzących - do wypchnięcia Unii Europejskiej z Polski. Nagle?
Przecież słowa prominentnej polityk PiS, choć przy maksymalnie wyostrzonej dobrej woli ktoś mógłby uznać je za jakiś rodzaj skrótu myślowego, to nic zaskakującego, a w podobnym tonie wypowiadali się wcześniej inni przedstawiciele tej władzy. Polexit trwa już szósty rok i nawet jeśli nie zakończy się urzędowym aktem i formalnie pozostaniemy w strukturach Unii Europejskiej, to miłośnicy niestraszenia PiS-em i tak będą przecierać oczy ze zdumienia, gdy obudzą się w wyśnionym przez Jarosława Kaczyńskiego Budapeszcie w Warszawie, który paradoksalnie (jeśli Unia nie będzie stanowcza realnie, tylko werbalnie) może być zbudowany przy użyciu unijnych pieniędzy. O ile idee są be, o tyle kasa cacy.
Ale dziś jeszcze nie straszą polexitem, ponieważ uważają, że to tylko taka gra władzy z Unią Europejską. Że deprecjonowanie wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej to taka gra w suwerenność. Że jawne łamanie traktatów i konstytucji to taka gra w niezależność. Że wchodzenie przez prezesa PiS w polityczny sojusz z Marine Le Pen czy Matteo Salvinim to taka gra w emancypację. Że antyunijna retoryka to taka gra w autonomię. Że homofobiczny język to taka gra w wolność słowa. Brexitu też miało nie być. Przecież to była tylko taka polityczna gra.
Przedstawiciele władzy usiłują spierać się z wybitnymi prawnikami (tymi, których nie uznają, "bo nie"), szanowanymi instytucjami oraz z opozycją przy pomocy populistycznych zaklęć, wśród których warto odnotować zapomnianą już nieco wypowiedź Andrzeja Dudy ze stycznia 2020 roku. - Nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy - mówił wtedy prezydent w Zwoleniu w kontekście Komisji Weneckiej, co zapewne poruszyło niejedno nacjonalistyczne serce, ale w gruncie rzeczy było ponurą metaforą rewolucji, jaka dokonuje się w naszym kraju. Oni. W obcych językach. Nie będą narzucali. Nam.
Ustawienie Unii Europejskiej, a szerzej Zachodu jako wroga, który przy użyciu siły zaprowadza swoje porządki w krajach członkowskich, jest nie tylko fałszywe, ale przede wszystkim wysadza w powietrze ideę europejskiej wspólnoty wartości. Nie zostaje nic z referendum akcesyjnego, w którym naród nie pozostawił wątpliwości, nie zostaje nic z podpisanych traktatów (Traktat Lizboński podpisał prezydent Lech Kaczyński), nie zostaje nic z konstytucji, w której w artykule 9 czytamy, że "Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego". Zostaje tylko żałosna litania: oni, w obcych językach, nie będą narzucali, nam.
Przedstawianie naruszeń konstytucji jako sporu prawnego, łamania traktatów jako walki o suwerenność, dobrowolnie przyjętych przez państwa członkowskie zasad jako opresyjnych reguł narzucanych z zewnątrz to częściowo ulubiona metoda "symetrystów", ale głównie sprawdzony sposób każdej autokracji (także autokracji w budowie) na rozbicie umowy społecznej - fundamentu państwa prawa - i zastąpienie jej przez podlane godnościowym sosem widzimisię rewolucyjnej władzy. W Polsce ma to dalekosiężne konsekwencje, ponieważ żartobliwe słowa z "Misia" Barei - "Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?" - stały się niemal oficjalną doktryną państwową.
W tym kontekście obecne pęknięcie na lewicy (a przecież to ta formacja polityczna walnie przyczyniła się do polskiej obecności w Unii Europejskiej) pokazuje, że jest tam wciąż kilka osób, które nie akceptują potajemnego paktowania z władzą i wchodzenia w rolę tzw. konstruktywnej opozycji, przymykającej oko na np. antyunijne ekscesy. To zresztą zdumiewające, że znaleźli się komentatorzy, którzy zupełnie serio, wbrew badaniom opinii społecznej, rozważają możliwość "socjalnej koalicji" Nowej Lewicy i PiS po wyborach, byle tylko na złość Donaldowi Tuskowi i "libkom" odmrozić sobie uszy. Jakby nie chcieli wiedzieć, że w Polsce trwa głęboki, fundamentalny spór cywilizacyjny, a nie o takie czy inne poglądy i inne drobiazgi.
"Tu jest Polska, a nie Unia!" - zakrzyknęła marszałek Witek. Pewnie nie czytała "Spiskowców" Jorge Luisa Borgesa, gdzie "w centrum Europy" ludzie "z różnych plemion, wyznający różne religie, mówiący różnymi językami" postanowili "zapomnieć o różnicach i uwydatnić podobieństwa". Tu jest Polska w Unii Europejskiej.
Przemysław Szubartowicz