Ale apeluję, by w tym kibicowaniu nie przekraczać granicy rozsądku. A tak właśnie czynią ci, którzy rejteradę Cimoszewicza sprzed komisji chcą przedstawić jako akt odwagi. Po pierwsze - nie można wierzyć w deklaracje Cimoszewicza, jakoby chciał powstrzymać "bezprawie", którego jakoby dopuszcza się komisja. Gdyby chciał, mógł to zrobić już bardzo dawno, bo jako marszałek Sejmu jest poniekąd jej przełożonym. Nie próbował. Nagabywany, wręcz odmawiał. Zirytował się dopiero, kiedy sam został przez komisję wezwany (nawiasem, kiedy go wzywano, deklarował definitywne wycofanie się z polityki, co przeczy jego tezie, jakoby komisji chodziło o utrącenie jego prezydenckiej kandydatury). Po drugie, zastosowana przez Cimoszewicza argumentacja jest podwójnie nonsensowna. Raz, że bezstronności można - i należy - wymagać od sądu. A komisja sądem nie jest. Jest komisją śledczą, nie wydaje wyroku, ma ustalić fakty i poinformować o ustaleniach Sejm. Śledczy zaś nie może być bezstronny z definicji. Podobnie, jak nie jest bezstronny oskarżyciel, ani obrońca. Oskarżać śledczego albo prokuratora że jest stronniczy, bo chce wsadzić przesłuchiwanego do pudła albo wybronić, to absurd. Ale przyjmijmy, że ten absurd zawdzięczamy twórcom ustawy. Nie zmienia to faktu, że Cimoszewicz zinterpretował te ustawę w taki sposób, który uniemożliwia w ogóle jej - to znaczy ustawy - wykonywanie. Skoro przynależność do partii zalicza on do "innych przyczyn" braku bezstronności, to w komisji złożonej z definicji z członków parlamentu, a więc członków różnych partii, bezstronny nie może być nikt, ergo, nie może ona przesłuchiwać nikogo i niczym się zajmować. Po trzecie, można sądzić, że gdyby kandydat na prezydenta umiał odpowiedzieć na pytania o swoje akcje Orlenu, okoliczności ich nabycia, zaciągniętą na to pożyczkę etc., to by odpowiedział, odstawiając przed komisją prześladowane biedactwo, jak to niedawno zrobiła jego szefowa komitetu wyborczego. Jeśli zaryzykował złamanie swojego dotychczasowego wizerunku brutalnie atakowanego niewiniątka, zachował agresywnie i wystawił się na zarzut arogancji, to, przypuszczam, najwidoczniej uznał, że mniej straci odmawiając odpowiedzi, niż jej udzielając. Te trzy przesłanki, i szereg innych, których dla szczupłości miejsca nie wyliczam, upewniają, że Cimoszewicz zaatakował komisję nie z żadnych szlachetnych pobudek, w obronie prawa i tak dalej, ale po prostu dlatego, że został zapędzony w kozi róg. Dowody przyjdą niebawem, choćby w postaci informacji z urzędu skarbowego, czy były premier i minister sprawiedliwości oraz spraw zagranicznych uiścił tam wymagane prawem opłaty od pożyczki, za którą nabył orlenowskie papiery wartościowe. Rafał A. Ziemkiewicz