Trzy przyczyny sukcesu Nawrockiego (i PiS-u też)
Karol Nawrocki wygrał, bo był po prostu lepszy, a plan na tę kandydaturę wypalił Jarosławowi Kaczyńskiemu w 100 procentach.

Karol Nawrocki będzie następnym prezydentem RP. Warto przypomnieć, że dostał w niedzielnym głosowaniu od Polek i Polaków ponad 10,6 miliona głosów. To więcej niż jego poprzednicy Andrzej Duda, Lech Kaczyński czy Aleksander Kwaśniewski. I tylko Lech Wałęsa u szczytu sławy w roku 1990 miał od Nawrockiego wyższe poparcie. Ale wyższe ledwie o 15 tysięcy głosów.
Wyniki wyborów. Karol Nawrocki prezydentem RP
Dlaczego Nawrocki wygrał? Odpowiedź na to pytanie składa się z jednej oczywistej i kilku bardziej intrygujących przyczyn. Ta pierwsza nazywa się rzecz jasna Prawo i Sprawiedliwość. Jest absolutnie jasne, że bez partii Kaczyńskiego obecnego prezydenta by nie było. Równie oczywiste jest także to, że gdyby PiS postawił na kogoś innego - nieważne czy z grona zawodników wagi ciężkiej (Czarnek, Szydło, Morawiecki) albo też i z puli "młodych, dobrze rokujących" (Bogucki, Bocheński), to druga tura też była raczej pewna.
Podobnie zresztą, jak w przypadku liberałów, którzy mogliby - zamiast Trzaskowskiego - posłać do boju o prezydenturę miotełkę do kurzu albo wieszak na kapelusze, a i tak kandydat ów wszedłby do drugiego starcia. Takie są prawa polaryzacji i systemu w zasadzie dwupartyjnego, który dziś w Polsce mamy.
Ale ciekawe zaczyna się dopiero w tym miejscu. Bo transakcja PiS-Nawrocki okazała się - by tak rzec - drogą dwukierunkową. I jak Nawrocki bez PiS mógłby sobie - co najwyżej popatrzeć - na Pałac Prezydencki z chodnika na Krakowskim Przedmieściu. Tak samo jasne jest, że bez Nawrockiego PiS prawdopodobnie wybory prezydenckie roku 2025 po prostu by przegrał, a system domknąłby im się nad głowami, pozostawiając polską prawicę na lata "pod lodem".
Dlaczego? Trzy przyczyny takiego stanu rzeczy.
1. Nawrocki był lepszy fizycznie i psychicznie
Przyczyna pierwsza jest taka, że kandydat Nawrocki był lepszy od kandydata Trzaskowskiego na poziomie - by tak rzec - kandydackim. Nawrocki wykazał się lepszą kondycją i przygotowaniem fizycznym (o czym pisałem szerzej tu). U Trzaskowskiego i motoryka i "psycha" były na słabszym poziomie.
Nawrocki wstawał rano, wciągał na twarz kampanijny uśmiech i jechał na kolejne spotkania w terenie. Trzaskowski puchł, wątpił, męczył się. I to było niestety widać. Nawrocki przyjął na michę parę brutalnych ciosów. Ale sprawiał wrażenie, jakby go one bardziej napędzały niż zniechęcały.
Trzaskowski odwrotnie. Źle znosił to, że "nie idzie" i "nie rozumieją" i "hejtują". Nawrocki umiał reagować szybko, gdy zachodziła taka potrzeba - patrzcie choćby na oddanie kawalerki na cele charytatywne bez gwarancji, że za parę tygodni zostanie i bez prezydentury, i bez mieszkanka.
Trzaskowski na żadnym etapie nie wyszedł poza swoją strefę komfortu, niczego nie zaryzykował i prochu nie wymyślił. I tak dalej. W sumie można bez dalszych pomiarów zaryzykować twierdzenie, że Nawrocki wycisnął ze swojej kandydatury pewnie jakieś 150 procent potencjału, który w nim widziano na wstępie. Trzaskowski zrobił kampanię na jakieś 80 proc. swoich możliwości. Starczyło, by zrobić decydującą różnicę.
2. Polacy woleli pomysł na Polskę Nawrockiego
Po drugie Karol Nawrocki był w tych wyborach - że się tak wyrażę - bardziej merytoryczny. Nie, nie chodzi mi ani o znajomość języków (Trzaskowski zna ich, jak wiadomo, więcej) ani o tytuły naukowe (bo obaj mają takie same).
Pisząc "merytoryka", mam na myśli aktualną polityczną atrakcyjność pomysłu na Polskę prezentowaną przez kandydata. A także jego wiarygodność w tegoż programu wdrażaniu.
Polityczna agenda Karola Nawrockiego to był taki PiS plus. Było tam wszystko to, co mieliśmy w PiS-owskim programie z lat 2015-2023. Było stawianie wysoko spójności społecznej i równości, było przywiązanie do dorobku 500/800+ oraz innych programów społecznych, była sztama z "Solidarnością" i zapowiedź popierania propracowniczych rozwiązań. A także ambicja programów inwestycyjnych oraz agenda suwerenności wyrażająca się w otwartym sprzeciwie wobec dyktatu Niemiec i Brukseli.
Do tego Nawrocki dorzucił kilka elementów wynikających z "ducha czasów" - choćby pochwałę "normalności" w kwestiach obyczajowych (ewidentny efekt zwycięstwa Trumpa w USA) oraz potrzebę ostrzejszego postawienia polskiej racji w relacjach z mocno się rozpychającą Ukrainą.
Niektórzy powiedzą, że Nawrocki musiał na koniec pokłonić się Konfederatom w osobie Sławomira Mentzena i podpisać jego "osiem warunków". Z pozoru tak, ale warto przecież zauważyć, że nie było to dla Nawrockiego jakoś tam szczególnie trudne. Tak się bowiem składa, że cała ósemka Mentzena (no może poza bałamutnym antypodatkowym zapewnieniem czy niszowym tematem dostępu do broni) jest dziś programową oczywistością tak dla PiS-owców, jak i dla konfederatów. Co nieźle rokuje na przyszłą współpracę parlamentarną, o czym wiedzą i jedni i drudzy.
Jaki był na tym tle Trzaskowski? Przede wszystkim nieautentyczny. Schowanie przez obóz władzy całej agendy światopoglądowej, którą jeszcze rok temu otoczenie Trzaskowskiego na całego epatowało, było tak oczywistą manipulacją, że w jednej chwili stało się tematem dla śmieszków i memiarzy. "Szczęść Boże, panie Grzegorzu, tu Trzaskowski" - głosił najlepszy z nich wyobrażający prezydenta stolicy, który prosi kandydata Brauna o wsparcie po pierwszej turze wyborów.
Podobnie trudny do obrony okazał się przekaz o Trzaskowskim jako przeciwniku polityk klimatycznych i zwolenniku CPK. Internet wszak pełen był nagrań z kandydatem mówiącym jeszcze niedawno, że planeta płonie, a lotnisko w Baranowie nie jest potrzebne, bo przecież jest już w Berlinie. To wszystko dało się jeszcze jakoś obronić. Ale kandydat Trzaskowski musiałby się do tej swojej zmiany poglądów i postaw jakoś odnieść. Ubrać ją w opowieść o politycznym dojrzewaniu albo radykalnej zmianie okoliczności. Sęk w tym, że obóz KO nigdy tego nawet nie spróbował. Sądząc pewnie, że uda się jakoś boczkiem przejść na tym wszystkim do porządku dziennego. Nie udało się.
3. Koalicja pomogła PiS-owi
I wreszcie po trzecie. Paradoksalnie Nawrockiemu pomógł bezprecedensowy atak przypuszczony na cały obóz PiS przez rząd Donalda Tuska. Zamrożenie pieniędzy publicznych dla największej partii opozycyjnej, aresztowania PiS-owskich parlamentarzystów, sugestie, że wynik wyborów może zostać nieuznany - te wszystkie elementy składały się na polityczny krajobraz polskiej demokracji w przededniu tych wyborów. I energetyzowały "nieuśmiechniętych".
Do tego doszła sama kampania prowadzona przez sztab Trzaskowskiego z wykorzystaniem przewagi finansowej, medialnej oraz państwowej. Ten bezprecedensowy "skok na wybory" mógł się rządzącym udać. Gdyby tak się stało, system zostałby domknięty na wiele lat, a polska scena polityczna zmieniła by się nie do poznania - oczywiście na korzyść "uśmiechniętej koalicji".
Dynamika konfliktu uczy, że każde mocne uderzenie w przeciwnika może wywołać nieoczekiwane przez uderzającego konsekwencje. I tak właśnie było w tym wypadku. PiS się nie rozpadł, ani nie wszedł w fazę schyłkową. Przeciwnie. Dzięki sukcesowi Nawrockiego partia nabierze teraz nowego wiatru w żagle. A oburzenie i poczucie bycia ofiarami niesprawiedliwej antydemokratycznej nagonki bardzo się do tego sukcesu przyczyniły. A paliwa jest z tego tyle, że może i do 2027 wystarczy.
Tyle mają uśmiechnięci z "demokracji walczącej" i "praworządności, jak my ją rozumiemy".
Rafał Woś