Na niespełna rok przed najważniejszymi od 1989 roku wyborami - według władzy i opozycji ważyć się w nich będą losy demokratycznego ustroju - które będą się odbywały w aurze rozległego międzynarodowego kryzysu, rządzący nie zaprzątają sobie głowy racją stanu, interesem narodowym czy wyzwaniami współczesności. Świat płonie, a u nas rządzą nonszalancja i banał. Rytualne oburzenie i realna nędza Awantura o "Patrioty", w której zwyciężyła antyniemiecka strategia prezesa PiS, tylko na chwilę ożywiła debatę publiczną, i to tylko po to, by zatriumfowała puenta, że niczego innego nie można się po obecnej władzy spodziewać, więc po rytualnym oburzeniu opozycji temat się wypali. A przecież odmowna reakcja na niemiecką propozycję, by wzmocnić polską obronę, obnażyła realną nędzę polityki zagranicznej PiS i stanu bezpieczeństwa naszego państwa. Minister obrony, który pod wpływem szefa partii gwałtownie studzi swój pierwotny entuzjazm, i prezydent, czyli zwierzchnik sił zbrojnych, który w obliczu tej kompromitacji zajmuje mało stanowcze stanowisko, nie pokazują siły państwa, lecz jego słabość, o ile nie śmieszność. Temu paradowaniu słonia w składzie porcelany towarzyszy napompowana patosem retoryka o wstawaniu z kolan w obszarze dumy narodowej i suwerenności. Tymczasem nic takiego się nie dzieje, ponieważ de facto jako kraj NATO-owski odrzucamy NATO-wski podarunek, wikłając się w rysowanie pokrętnego politycznego tła tej odmowy. Po tragicznym wypadku w Przewodowie każdy gest Zachodu wzmacniający poczucie bezpieczeństwa Polaków powinien być przyjęty z pocałowaniem ręki, a nie używany do rozgrywek partyjnych lub - co gorsza - kampanii wyborczej prowadzonej pod wysmarowanym naftaliną, ale dla obozu rządzącego skutecznym hasłem: "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz". Polska jak państwo specjalnej troski To nie jest poważna polityka, lecz smętna błazenada, w której przegrywamy wszyscy. W wymiarze wizerunkowym pokazujemy się jako kraj, w którym polityczne ośrodki decyzyjne są całkowicie uzależnione od kaprysów i partyjnych celów "zwykłego posła". W wymiarze dyplomatycznym zaś pokazujemy wewnętrzną labilność, która z państwa przyfrontowego czyni z Polski dodatkowo państwo specjalnej troski. Gdy dołożymy do tego kolejny atak rosyjskich prowokatorów, którzy znów bez trudu dodzwonili się do Andrzeja Dudy i przez kilka minut udawało im się utrzymywać go w przekonaniu, że rozmawia z prezydentem Francji, obraz staje się jeszcze bardziej ponury. Mimo to sondaże pozostają bardzo łaskawe dla rządzącej ekipy, a radosny jak szczypiorek wicemarszałek Terlecki przekonuje nawet, że na wiosnę PiS odżyje, co wcale nie musi być pobożnym życzeniem. Ostatnie lata dobitnie pokazały bowiem, że blamaże większego kalibru spływały po suwerenie jak po kaczce, a im bardziej polityka osuwała się w popkulturowy infantylizm, tym bardziej czarowała i oczarowywała. Opozycja, która w popłochu szuka nie tylko pomysłu na samą siebie, ale też sposobu na skuteczne przejęcie władzy, ma więc kłopot. Jak bowiem poważnie mówić o bezpieczeństwie i ważnych horyzontach przyszłości, jak zajmować się rzeczywistością, gdy życie polityczne zostało w istocie sprowadzone przez PiS do gry w trzy karty na pchlim targu? Przemysław Szubartowicz