Prezesa PiS - takim jakim jest - można kochać albo nienawidzić, ale widać wyraźnie, że drugi raz nie da się go włożyć w buty inne niż twarde i radykalne. Jarosław Kaczyński po przegranej kampanii, w której nałożono mu maskę spokoju i pokoju, obwieścił współpracownikom, że ,"cnotę stracił, a rubla nie zarobił" i postanowił nie powtarzać już nigdy tego błędu. Błędu czy - bardziej - grzechu, również z punktu widzenia czegoś, w co wierzą jeszcze niektórzy idealiści, czyli uczciwości w politycznych grach. Dziś nie sposób ustalić kto - tak naprawdę - wymyślił, kto zaakceptował, kto przeciwstawiał się, a kto pokornie przyklaskiwał tej wyborczej taktyce. ,"Gołębie" twierdzą, że był to naturalny i zaakceptowany przez prezesa wybór, wynikający z jego stanu psychicznego. "Jastrzębie" przekonują, że była to od początku do końca wymyślona wyborcza "ściema", z którą oni walczyli jak mogli, ale, że niewiele mogli, to i niewiele wywalczyli. Bez wątpienia jednak można orzec, że po wyborczej przegranej - i wojna o krzyż nie miała tu wielkiego znaczenia - większość polityków PiS z ulgą zrzuciła z twarzy maskę i przystąpiła do twardych post-smoleńskich rozliczeń. I że ten ton, ta nuta, większości z nich odpowiada, czego zdają się nie dostrzegać, albo nie przyjmować do wiadomości partyjni liberałowie. Reformatorzy łudzą się, że słaby wyborczy wynik przetrze partii oczy, że znów wejdzie ona w "krainę łagodności", punktując Tuska raczej za brak reform niż za "krew na rękach". Jak bardzo są w błędzie - niech świadczy to, do jak głębokiego narożnika są dziś zepchnięci. Po ich głowach, z coraz większą lubością, skaczą sobie totumfaccy prezesa. Oświadczenie szefa klubu PiS o tym, że Kluzik-Rostkowska jest dziś "marginalną" postacią w partii, jest kwintesencją ich pobłażliwo-pogardliwego traktowania. To zaczyna coraz mniej przypominać wewnątrzpartyjne zapasy, coraz bardziej - rywalizację o to, czy liberałowie sami odejdą czy też zostaną z partii wyrzuceni. Ich taktyka przeczekiwania trudnego czasu jest i czytelna, i - moim zdaniem - skazana na niepowodzenie. Inne czasy i inny PiS już nie nadejdą. Po twardym Kaczyńskim nadejść może równie twardy Ziobro albo Błaszczak. Miotanie się w próbach zmiany partyjnej linii nie przyniesie niczego, prócz słabnącego zainteresowania mediów, straty energii i - po trosze - wizerunku. Liberałowie walcząc o wiarygodność i nie chcąc oderwać się od partyjnych mas, muszą bowiem równocześnie firmować sporą część partyjnej strategii. I teraz to oni cnotę tracą, a rubla nie zarabiają. Muszą więc szybko wybrać. Albo posypią głowy popiołem i uznają, że ich miejsce w PiS-ie takim jakim jest i będzie, albo wybiorą własną - bardzo ryzykowną - polityczną drogę. Konrad Piasecki