To już nie są przelewki. Tusk niebezpiecznie zbliża się do granicy demokracji. Trzeba ostrzegać
Zablokowanie demokratycznego wyboru prezydenta Karola Nawrockiego niosłoby ze sobą straszne i nieodwracalne konsekwencje. Fakty są takie, że na naszych oczach otoczenie Donalda Tuska zupełnie otwarcie bawi się myślą o faktycznym zamachu na demokrację.

Dlaczego prominentni przedstawiciele rządzącej Koalicji Obywatelskiej tak ochoczo, na całego i bez oglądania się na obiekcje koalicjantów (Kosiniak-Kamysz, Hołownia) podważają wynik wyborczy z 1 czerwca? Po co huśtają tą łajbą? O co im chodzi?
Większość odpowiedzi na to pytanie jest uspokajająca i odsyła nas albo do psychologii (muszą jakoś odreagować porażkę Trzaskowskiego, której nie brali pod uwagę), albo do politycznej kalkulacji (trzeba nakarmić trolla Silnych Razem, żeby się od Tuska nie odwrócił).
Gdzieniegdzie mamy jeszcze odpowiedź strategiczną - uśmiechnięci chcą teraz maksymalnie podważyć mandat prezydenta Nawrockiego, by móc go potem łatwiej ignorować i objeżdżać przy sprawowaniu władzy.
Wszystkie te interpretacje są sensowne. Mają jednak jedną podstawową słabość. Bazują na myśleniu życzeniowym szczerego demokraty, który nie wyobraża sobie, że ekipa Tuska mogłaby przekroczyć granicę i nie uznać demokratycznego werdyktu Polek i Polaków. Czyli dokonać w Polsce roku 2025 faktycznego zamachu na demokrację.
Problem polega jednak na tym, że to się w Polsce roku 2025 autentycznie może wydarzyć. Nie twierdzę, że się wydarzy. Mam nawet wielką nadzieję, że się nie wydarzy. Ale biorąc pod uwagę dynamikę pierwszej fazy rządów obecnej władzy to absolutnie wydarzyć się może.
Obecność Adama Bodnara jest niepokojąca
Najbardziej niepokoi to, że w obozie podważających sukces Karola Nawrockiego znalazł się minister sprawiedliwości Adam Bodnar. Jest on elementem kluczowym, bo to właśnie prokurator generalny ma dziś w ręku praktyczne narzędzia, żeby przejść od medialnego bicia piany do konkretnych posunięć uniemożliwiających Karolowi Nawrockiemu przejęcie władzy. Możliwych jest kilka scenariuszy.
Na przykład taki, w którym Bodnar wszczyna śledztwo w kierunku przestępstwa z art. 248 pkt 3 i 4 Kodeksu Karnego - rzekomego fałszowania protokołów wyborczych i nadużycia przy liczeniu głosów we wszystkich komisjach. Sekwencja zdarzeń jest wtedy taka, że mianowani przez Bodnara prokuratorzy żądają wydania kart wyborczych, które są obecnie w depozycie urzędników wyborczych. W razie potrzeby mogą oni takie karty przy pomocy policji zająć.
Potem następuje otwarcie i przeliczenie takich kart. Ale uwaga - odbywa się to w warunkach zupełnie odmiennych od tych z wyborczej nocy. To nie będzie żadnych mężów zaufania ani członków komisji z różnych komitetów. W tej procedurze będą obecni tylko zaufani prokuratorzy. Wyznaczeni przez… prokuratora generalnego Adama Bodnara.
Czy tak się stanie? Tego oczywiście nie wiemy. Taki scenariusz jest jednak teoretycznie możliwy. A czy prawdopodobny? Pytałem o to w ostatnich dniach wielu uczestników polskiego życia publicznego. Większość mówi, że próba praktycznego zablokowania objęcia urzędu przez prezydenta elekta Karola Nawrockiego nie mieści się im w głowie. Ktoś powiedział nawet, że to by było jak użycie przez Rosję broni nuklearnej wobec kraju NATO.
"Nie do pomyślenia" dawniej, teraz - rzeczywistość
Tu właśnie dochodzimy do sedna problemu. Bo przecież klimat ostatniego półtora roku mamy taki, że dzieją się rzeczy, o których jeszcze dwa, trzy albo pięć wiosen temu balibyśmy się nawet pomyśleć.
Czy ktoś mógł przypuszczać, że minister kultury postawi media publiczne w stan fikcyjnej likwidacji tylko po to, by ominąć weto prezydenta przy zmianie ustawy o Radzie Mediów? Czy ktoś dopuszczał myśl, że w tym procesie siłowego przejęcia asystować będzie policja z rozkazu ministra spraw wewnętrznych? A zamrożenie największej opozycyjnej partii pieniędzy na czas kampanii wyborczej? A aresztowania polityków opozycji w czasie trwania tejże kampanii? I tak dalej i tak dalej. A wszystko to było jeszcze dwa, trzy albo pięć lat temu zwyczajnie NIE DO POMYŚLENIA.
A potem się wydarzyło.
A jeśli wydarzyło się tamto, to niby dlaczego miałoby się nie zdarzyć podważenie demokratycznego werdyktu Polek i Polaków z 1 czerwca? Co stoi temu na przeszkodzie? Że dotąd nie mieliśmy takich historii? Że nikt w całek 30-paroletniej historii III Najjaśniejszej nie śmiał kontestować werdyktu wyborców w sposób aktywny? I to ma być gwarancja? Rzeczy nie dzieją się przecież dopóki… nie zaczną się dziać. Tak to działa.
Zwłaszcza że podglebie istnieje. Pisałem tutaj na samym początku rządów Tuska o ogromnym i bezprecedensowym przyzwoleniu na łamanie reguł, które sobie obecnie rządzący jednostronnie przydzielili. "Demokracja walczaca" i "prawo, jak my je rozumiemy" to przecież ich własne słowa.
Nikt im tego w usta nie włożył - ukuli je sami. A przecież w tej materii niewiele się zmieniło. Raczej odwrotnie, takiej ochoty do podważania reguł jest dziś po uśmiechniętej stronie jeszcze więcej niż było. Wiedzą przecież, że ich władza zamiast się konsolidować, ucieka im z rąk.
Unia Europejska oczywiście pozostaje głucha na monity opozycji. Historie Rumunii czy Francji pokazują, że liberalne elity na Zachodzie myślą podobnie jak otoczenie Tuska i gotowe są na wiele, byle tylko władzy nie oddać. Pozostaje nadzieja na obronę podstaw demokratycznego ładu ze strony Amerykanów. Albo na pomruki niezadowolenia ze środka koalicji. Jednak ci sami koalicjanci dopiero co udzielili Tuskowi wotum zaufania. A Ameryka daleko. Podobnie jak miejsce Polski na liście priorytetów Trumpa.
Coraz bliżej przekroczenia granicy
Powtarzam, że nie wiem, co się wydarzy. Ale widzę, co się dzieje. A dzieje się tyle, że obóz Tuska ewidentnie bawi się myślą o dokonaniu w Polsce faktycznego zamachu na demokrację. Bo podważenie wyniku wyborów takim zamachem by było. Uśmiechnięci zbliżają się tym samym do granicy. Jak facet (albo kobieta) na imprezie, co flirtuje z kimś nowopoznanym coraz śmielej i śmielej. Podczas gdy w domu z dziećmi czeka partner czy partnerka. Na razie jeszcze może się cofnąć, wziąć ostatni łyk piwa, zamówić taxi i iść do domu. Ale każdy moment przybliża do przekroczenia granicy. Coraz bliżej i bliżej.
Jedyne, co możemy z tym teraz zrobić, to ostrzegać. Trąbić, że tam za tą granicą jest już inna rzeczywistość. Nie wiemy, jaka. Wiemy, że zła dla nas wszystkich. Otwierająca rany, które będą się goiły latami. I obyśmy tego nie sprawdzali nigdy.
Jeśli jednak Tusk, Bodnar i inni chcą sprawdzić, to powinni wiedzieć jedno - odpowiedzialność spadnie na nich. I to już nie są przelewki.
Rafał Woś