To bzdura, że Tusk zwolni nas z Paktu Migracyjnego
Jeżeli Donald Tusk jest tak silny, by zwolnić Polskę z obowiązkowego przyjmowania migrantów, to dlaczegoż u licha w grudniu 2023 roku zgodził się na Pakt Migracyjny, który na nas taki obowiązek nakłada? Czy to nie jest przypadkiem bohaterskie gaszenie pożaru, który się samemu wywołało?

Polski premier przekonuje od kilku dni, że Polska nie będzie musiała przyjmować migrantów w ramach unijnego systemu relokacji. Zapewnia też, że nie będziemy płacili finansowych kar przewidzianych w pakcie na okoliczność uchylania się przez jakiś kraj UE z jego postanowień.
Ostatnio powiedział nawet coś takiego, że "póki on rządzi", dopóty ani jeden migrant do Polski nie trafi.
Polityk walczący
Oczywiście Tusk jest politykiem walczącym o władzę i może mówić, co mu się podoba. Jako szef rządu ma oczywiście olbrzymie możliwości naginania narracji tak, by wychodziło na jego.
Jak to może działać w temacie migracji, widzieliśmy już w czasie letniego kryzysu na granicy z Niemcami. Strona rządowa oraz jej komentatorska otulina najpierw stały na stanowisku, że żadnego problemu nie ma, bo na dworcu kolejowym w Rzepinie (ostatni przed granicą z RFN) nie siedzą żadni młodzi mężczyźni o śniadym kolorze skóry.
Gdy w sieci zaczęły się pojawiać filmiki pokazujące, że przepychanie migrantów do Polski przez niemieckie służby jest jednak faktem, natychmiast pojawiła się nowa opowieść o tym, że to wcale nie żadni migranci, tylko studenci albo członkowie grup muzycznych z Afryki. A cała sprawa to PiS-owska burza w szklance wody.
Bawić się w ten sposób możemy w nieskończoność. W niczym nie zmienia to jednak paru podstawowych kwestii o znaczeniu fundamentalnym. Postawmy je w formie kilku pytań.
Cóż za zadziwiający przypadek
Po pierwsze, kto właściwie zgodził się w grudniu 2023 roku w Brukseli na zaproponowany przez Komisję Europejską Ursuli von der Leyen Pakt Migracyjny? Ten właśnie, który ma wejść w życie w roku 2026 i który nakłada na uczestniczące w mechanizmie kraje obowiązek przyjmowania kontyngentu migrantów. A jeśli będzie się od tego migał, to ma zapłacić pieniądze.
Donald Tusk twierdzi, że to nie on. Jako dowód szczerości swoich intencji podaje fakt, że gdy w maju 2024 roku pakt stanął na Radzie Unii Europejskiej, to polscy przedstawiciele (razem z Węgrami) głosowali przeciw.
Pytanie brzmi jednak dlaczego dokument stanął wtedy na Radzie? Ano dlatego, że wcześniej przyklepał go Parlament Europejski. Warto przy tej okazji sprawdzić, jak głosowali wtedy polscy europosłowie reprezentujący polityczne ugrupowania wspierające rząd Tuska? Zobaczymy wtedy, że część z nich (mniejsza) głosowała za. Część (większa) wstrzymała się od głosu, pozwalając tym samym, by dokument przeszedł.
Ale podrążyć trzeba jeszcze trochę głębiej - dlaczego Pakt Migracyjny mógł w ogóle stanąć na forum europarlamentu? Przecież Komisja Europejska miała go już w zarysach około roku 2020? Dlaczego czekano akurat na grudzień 2023? Jaka jest różnica pomiędzy grudniem roku 2020 a grudniem trzy lata później?
Pewnie jest ich kilka. A jedna z nich jest na pewno taka, że w grudniu 2023 roku pojawił się w Polsce nowy rząd - właśnie pod kierunkiem Donalda Tuska. A nie jest przecież żadną tajemnicą, że poprzedni rząd w Warszawie (ten Zjednoczonej Prawicy) należał do najbardziej zawziętych krytyków przyjmowania migrantów w ramach UE wedle jakiegokolwiek przygotowanego w Brukseli rozdzielnika.
Czy nie jest więc jakimś zadziwiającym przypadkiem, że do porozumienia pomiędzy Radą Europejską i Komisją Europejską dochodzi akurat 20 grudnia 2023? Siedem dni po powołaniu do życia antyPiS-owskiego rządu w Polsce. Narzuca się tym samym pytanie kolejne - dlaczego nowy rząd Donalda Tuska nie interweniował, by sprawę zatrzymać. Czemu nie rzucił na szalę całego swojego europejskiego autorytetu, by zdusić w zarodku problem, któremu obecnie tak dzielnie próbuje zaradzić?
Oficjalna odpowiedź jest taka, że Tusk u władzy dopiero od tygodnia i nie miał świadomości. Aha, super. Czy ktoś tu uważa nas za idiotów? Przecież to nie jest żadne poważne tłumaczenie. Jakoś kilka dni później ruszyła w Polsce wielka akcja siłowego przejęcia mediów publicznych poprzez postawienie ich w fikcyjną likwidację. Tu jakoś Tusk i spółka nie potrzebowali wiele czasu na rozruch.
Czas implementacji
Ale może jest gorzej niż nam się wydaje? Może sprzeciw jednego kraju Unii (czy nawet kilku krajów) jest dziś już bez znaczenia? Może wbrew temu, co nam obiecywano przy wchodzeniu do Unii, nasza - zagwarantowana traktatami - suwerenność jest ledwie iluzoryczna? A europejskie instytucje na naszych oczach dokonują pełzającego zawłaszczanie sobie wpływów oraz kompetencji.
Działanie to opiera się na zasadzie faktów dokonanych. Najpierw Bruksela mówi, żeby się nie przejmować, bo to dopiero jakieś tam wstępne założenia. Takie tam luźne rozważania na temat polityk klimatycznych, migracyjnych czy energetycznych. I każdy się będzie mógł w tej sprawie wypowiedzieć. Ta wstępna zgoda nadaje sprawie bieg, euroinstytucje zaczynają mielić sprawę i wypluwają ją za czas jakiś w formie, której zablokować się już nie da.
Przecież był czas na dyskusję, ale już się skończył - rozkłada wtedy ręce Bruksela. Teraz już nie ma innego wyjścia, jak tylko implementować sprawę do porządku prawnego krajów członkowskich. Z bardzo praktycznymi konsekwencjami. I dokładnie tak to wygląda w temacie Paktu Migracyjnego.
Tylko czy Donald Tusk jako stary brukselski wyga nie powinien był wiedzieć, że tak to właśnie działa? Nie wiedział? To świadczy o jego niekompetencji. A może nie chciał wiedzieć? Ale to by znaczyło, że mamy w sprawie migracji teatrzyk. Komisja Europejska wiedziała od początku, że Pakt nie zostanie przez Tuska zablokowany w grudniu 2023 - czyli w momencie, gdy sprawę dało się jeszcze zablokować. Tusk zaś dostał od Brukseli wolną rękę w głosowaniu przeciw Paktowi na późniejszym etapie - ale dopiero wtedy, gdy sprawy zablokować się już nie dało i sprzeciw był tylko czczym gestem.
Teraz Tusk mówi Polakom, że "póki on rządzi", to Pakt Migracyjny Polski obowiązywał nie będzie. Nawet jeśli mówi prawdę (pożyjemy, zobaczymy) to i tak nie jest sytuacja komfortowa. Oto Komisja Europejska ma w Pakcie Migracyjnym kolejne narzędzie systemowego nacisku na rządy, które uzna - z jakichś powodów - za niegrzeczne i niefajne.
Będzie więc całkiem jak z pieniędzmi na KPO. Jeśli w Polsce w roku 2027 obywatele zagłosują nie tak, jak by sobie tego w Bruskeli czy Berlinie życzyli, to taki rząd może na dzień dobry dostać strzał w postaci cofnięcia zgody na negatywne konsekwencje Paktu Migracyjnego. Jeśli Polska będzie grzeczna, to może liczyć na ulgowe traktowanie w sprawie migrantów. Tak właśnie to będzie działało. Tak będzie można szantażować demokratyczną władzę w Polsce (i każdym innym kraju), który nie będzie chciał tańczyć w takt muzyki dyktowanej przez najważniejsze europejskie stolice.
Dla Polski najlepszym rozwiązaniem byłoby oczywiście cofnięcie całego paktu na poziomie unijnym. Nie tylko faktyczne, ale właśnie formalne. Tak, by zniknął opisany powyżej lewar negocjacyjnego nacisku. Jakimś rozwiązaniem byłoby też uzyskanie od suwerena mocnego wotum, że Polska migrantów przyjmować nie zamierza. Takim rozwiązaniem może być na przykład wiążące ogólnokrajowe referendum w tej sprawie.
Dziwnym trafem rząd Tuska nie chce ani jednego, ani drugiego.
Ciekawe dlaczego? Jak myślicie?
Rafał Woś















