To byłoby śmieszne, gdyby nie było straszne
Robert Walenciak
Słucham argumentacji PiS-u, premiera, prezydenta, i to wygląda, jakby wszystko było pisane przez bota. Polska przegrała 27-1 w sprawie Tuska, oni wołali - osiągnęliśmy sukces! Zwolnili Beatę Szydło z funkcji premiera? Też wołali, że to sukces, bo Szydło była najlepszym szefem rządu w historii III RP. Więc wyrzucili ją, bo była najlepsza? Ustawa o IPN, z której rząd wycofał się po pół roku? Też była sukcesem. Więc teraz rząd ją zmienił, zwołano specjalne posiedzenie Sejmu, żeby szybko to przeprowadzić, jak w panice. Ale to sukces. Ustawa była sukcesem, grillowanie Polski przez pół roku było sukcesem, wizyta Andrzeja Dudy w USA była sukcesem, no i teraz wycofanie się z tej ustawy to też sukces. "Najpierw została przeprowadzona przez kilkanaście tygodni sprawna dyplomatyczna dyskusja, dzięki której można było wypracować pewne porozumienie (deklarację z Izraelem). Potem sprawnie została przeprowadzona legislacja. To (...) dowód skuteczności i dobrego funkcjonowania państwa" - tak opowiadał o tym szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk.
Więc sukcesem jest, że tę ustawę poprawialiśmy razem z premierem Netanjahu, choć mieliśmy pół roku, by napisać ją sami.
Teraz pewnie za sukces zostanie ogłoszona bitwa o Sąd Najwyższy, niezależnie od tego jak się skończy. PiS woła, że tu nie ustąpi (ileż razy on tak wołał...), Komisja Europejska nic nie woła, ale możliwości działania ma wiele.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale rzecz wygląda tak, że PiS zmiany w Sądzie Najwyższym mógłby przeprowadzić praktycznie takie jakie by chciał bez tych wszystkich awantur, bez łamania konstytucji. Rzecz przecież rozbija się o to, czy pani Gersdorf ma dokończyć kadencję, czy nie, i czy 27 sędziów, którzy ukończyli 65. rok życia, ma odejść na emeryturę, czy nie. A, przypominam, liczba sędziów SN ma być zwiększona z 73 do 120. Więc i tak za chwilę PiS-owska większość ten Sąd zaleje. Po cóż więc ta cała szarpanina? Frymarczenie Polską, jej interesami, jej powagą, dla przeprowadzenia, nieskomplikowanej w gruncie rzeczy, politycznej operacji?
Żeby ogłosić sukces? Pokazać, że się stawia na swoim? Choćby na chwilę?
Taka jest dzisiejsza logika życia publicznego. Polska polityka nie polega na rozwiązywaniu kolejnych spraw, ale na pokazaniu, że jest się górą. "Jestem ulepiony z lepszej gliny, ja jestem pełen cnót, a wy pełni zła, i historia przyznaje mi rację" - wołają jedni przez drugich. Już nie politycy, ale żołnierze wojny o wiarę.
Widzę w tym jakąś pomyłkę. Moralizowanie nie jest zadaniem polityki. To zadanie Kościoła, myślicieli, publicystów.
Moralizowanie (proszę tego nie mylić z moralnością) prowadzi politykę w ślepe uliczki, z których nie ma odwrotu. Polityka nie jest wojną dobra ze złem, jest sztuką ucierania wzajemnych interesów, dogadywania się, załatwiania swoich spraw. Czyli światem dla moralisty nieznośnym. Bo jak może dobro negocjować ze złem? Ustępować w jednym, by zyskać w drugim? No, nie może. To jest obszar zerojedynkowy.
Dlatego polska polityka jest tak przesycona walką, i jest tak nieporadna. Bo tu ważniejsze jest zdeptanie przeciwnika, niż załatwienie sprawy.
Ale jeszcze inne diabły w tym mieszają.
Rzeczą oczywistą jest, że politycy się mylą. Rzeczą nieoczywistą jest, że każde swoje działanie, najgłupszą nawet pomyłkę, najbardziej oczywistą klęskę, nazywają sukcesem. I każą się za to podziwiać.
Skąd to się bierze?
Jeszcze parę lat temu politycy potrafili przepraszać, wycofywać się. I nie było to dla nich katastrofą. Aleksander Kwaśniewski przepraszał za różne sprawy, do dziś uznawany jest za najlepszego prezydenta w historii III RP. Co się więc takiego zmieniło, że wszyscy wolą iść w zaparte, niż zademonstrować ludzkie cechy? Że zamiast ludzi chętnych do rozmowy, rozważania za i przeciw, mamy małych wodzów, wszystko wiedzących od kołyski?
Otóż zmieniło się środowisko, w którym polityka się toczy. To już nie jest zacisze gabinetów, to są studia stacji informacyjnych, radiowych i telewizyjnych. Tu już nie ma atmosfery skupienia, jest atmosfera wielkiego show.
A w takim show nie lubi się tych, co przegrywają. W takim show publika kocha silnych liderów, nieomylnych, oni są sexy, oni są jak z komiksów. Mamy zawsze rację, nigdy się nie mylimy, zawsze wygrywamy! Takie są okrzyki. One wymuszone są przez mass media, przez publiczny sposób uprawiania polityki. Tłum i jego emocje - poniżyć, zamknąć do więzienia, ośmieszyć - tu rządzą.
To jest jak piłka nożna - zwycięzców wielbimy, z przegranych szydzimy.
I nie ma tu miejsca na kompromisy, porozumienia, trzeba kopać i gryźć, tu nasi walczą z obcymi, dobro ze złem.
Proszę bardzo, śmiejmy się z pisowskiej propagandy, że prymitywna, że zawsze ogłasza sukces, że nie wiadomo co jest prawdą a co bujdą. Mi jakoś nie do śmiechu, bo polityczna konkurencja też w tę nutę gra. Więc raczej widzę w tej żałosnej gadaninie odbicie obecnych i nadchodzących czasów, niż ułomności intelektualne jej twórców.