Tropy idą w różne strony - podaje je i red. Sakiewicz, i redaktorzy z Białorusi, i europoseł Ziobro, i pan Tymochowicz. Do wyboru do koloru. Każdy wskazuje swego wroga, jako tego podejrzanego i niemal winnego. Tyle to jest warte. Bardziej moją uwagę przykuł okolicznościowy wysyp zdjęć i materiałów filmowych dokumentujących polityczną drogę Andrzeja Leppera, od watażki stojącego na czele blokady po wicepremiera. Z którego to stanowiska został później strącony. Te zdjęcia to i kawałek historii III RP (i IV RP pewnie też), i ilustracja do psychologicznego portretu politycznego self-made-mana, jego wzlotów i upadków, zwycięstw i porażek, no i jakiś kawałek portretu naszego społeczeństwa. Spójrzmy na zdjęcia z blokad, te sprzed 20 lat. To wtedy narodził się Andrzej Lepper, wróg elit, populista... Określano go w tamtym czasie najgorszymi słowami, że oto prostak rzuca się na państwo. Na wspaniałą nową Rzeczpospolitą, wolną, którą odzyskaliśmy. Brudnymi gumiakami depcze ją i obraża. Tak zresztą było. Lepper jako pierwszy rzucił temu państwu wyzwanie. Dziś wiemy, że tak być nie musiało. Bo i on, i dziesiątki innych rolników, tych lepszych, postawieni zostali pod ścianą. Nagle, bez zapowiedzi, podniesiono im raty kredytów, skazując na utratę wszystkiego. W tym czasie wolna Polska utopiła też PGR-y, spychając ich pracowników do roli pariasów, na margines. To odbyło się po cichu, w Warszawie tego nie zauważono. Co innego Lepper - on należał do innej grupy, pół-kapitalistów, pół-rolników, osób energicznych i przebojowych. Gdyby wtedy mu się z gospodarstwem powiodło, pewnie dziś Platforma albo PSL pokazywałyby go jako wzór człowieka sukcesu. Bo paru ludziom się powiodło - Arturowi Balazsowi, Zbigniewowi Komorowskiemu... Ale Lepperowi się nie udało. Więc najpierw chodził po urzędach, ministerstwach, partiach, gazetach. Grzecznie dreptał, pokornie prosząc o litość. Rzeczpospolita miała go w nosie. Więc on, gdy nie zostało mu już nic - wziął sprawy w swoje ręce i rozpoczął z nią wojnę. Wtedy uważałem go za warchoła. Dziś dostrzegam jego racje. To państwo wówczas zawiodło. Nie tylko Leszek Balcerowicz i jego "plan", ale i ta cała gromada klakierów, która zachwycała się balcerowiczowską "odwagą". A nie było czym się zachwycać - wolny rynek wprowadziły wszystkie kraje Europy Środkowej, i też im się udało. W ten sposób patrząc - możemy nazwać Leppera politycznym dzieckiem III RP. Bo to III RP do polityki go wepchnęła, i dała mu wielkie paliwo - setki tysięcy zwolenników, pogardliwie pominiętych, wyśmiewanych, których poglądy wyrażał najlepiej. Jest inne zdjęcie - z roku 2001, z zajazdu "U Witaszka". Tam, podczas jesiennych wyborów, "Samoobrona" miała swój wieczór wyborczy i świętowała awans do Sejmu. Oni wszyscy, ubrani w biało-czerwone krawaty śpiewali "ten kraj jest nasz i wasz..." Lepper, po paru latach politycznego błąkania się, flirtów z prawicą, trafił wreszcie w punkt. Słowa "ten kraj jest nasz i wasz, nie damy bić się w twarz" były jak najlepsze hasło wyborcze. Wyrażały poczucie godności odepchniętych, ich marzenie, że Polska jest dla wszystkich, że nie może być tak, że jedna grupa dominuje, poucza, jest jej łatwo, a druga wegetuje na marginesie. My też jesteśmy obywatelami! Te tęsknoty przyniosły Lepperowi sukces również cztery lata później. A potem był już odwrót. Wielki jego triumf - gdy przyjmował z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego nominację na stanowisko wicepremiera był początkiem klęski. Nagle stał się ministrem jakich wielu, skrybą, podwładnym premiera, drżącą o stołek przystawką... I to był koniec. Polityka go przerosła? Kaczyński go ograł? Partia, kadrowo fatalna, zawiodła? Wchodząc do rządu stracił blask Janosika, obrońcy biednych i odepchniętych? Media go zniszczyły, pokazując blichtr władzy, któremu uległ? Wyciągając na światło dzienne paskudne sprawy? Odwrócili się od niego rolnicy, bo jak dostali dopłaty z Unii, to i spadł ich radykalizm? Pewnie wszystko po trochu. Błędów popełnił dziesiątki. W każdym razie, jeszcze zanim Andrzej Lepper odszedł jako człowiek, wcześniej odszedł jako polityk. Wybory 2007 roku były końcem jego politycznej kariery. Przyznajmy mu to - imponującej. Bo tylko on stworzył w politycznym krajobrazie III RP coś z niczego. PSL i SLD miały stare struktury, partie posolidarnościowe - dobry rodowód, efemeryda jak LPR - sale parafialne... A "Samoobrona" powstała na ugorze. Żywiła się, tak jak i jej lider, brutalnością. "Mengele polskiej gospodarki" - to było na początku. A potem, już w Sejmie, okrzyk: " Wersal się skończył". Bardzo mnie to wtedy oburzało. Dziś patrzę na to spokojniej. Leppera nie ma w Sejmie od czterech lat. A Wersal nie wrócił, i nic nie wskazuje na to, że wróci.