Ten moment
Gdy rozpolitykowany internet zastyga w doniesieniach o pogodzie i wypadkach. Gdy programy publicystyczne zastępuje Krystyna Czubówna i dokument o życiu niedźwiedzi polarnych. Gdy przy weekendowym śniadaniu omawia się - kto na kogo i dlaczego jednak nie. Gdy w drodze do przedszkola czy innej zamkniętej w weekend instytucji idziemy spełnić swój obowiązek - z przekonaniem - lub do ostatniej chwili ważąc za i przeciw. Gdy dostajemy do ręki kartę wyborczą.

Jest coś niezwykłego i pięknego w prostocie systemu, który tyle indywidualnych obaw i nadziei agreguje na poparcie, które w postaci exit poll o 21:00 zmaterializują się na ekranach telewizorów i monitorów, w oczekiwaniu na wielki finał, który zostanie rozegrany dwa tygodnie później.
Kampanie prezydenckie, które niegdyś były jedną z ulubionych form politycznej rozrywki, dalej potrafią rozgrzać emocje Polaków - choć tak naprawdę do końca nie wiadomo czym. Jakaś wielka gra pozorów i uników, która zdążyła zmęczyć zanim na dobre się rozpoczęła, pewnie gdzieś w okolicach Końskich, żeby potem znów przygasnąć.
Jednocześnie widać i słychać, po komentarzach w sieci czy na ulicy, że szczególnie debaty jakoś do ludzi trafiły. Czy to w formie skandalizującej, czy "dużego wydarzenia" - w stylu sportowym - o którym wszyscy mówią, więc trudno też nie wyrobić sobie opinii. Duża liczba zarejestrowanych wyborców zagranicznych, rosnące deklarowane zainteresowanie polityką - to wszystko wskazuje na to, że, nieco niespodziewanie, frekwencja może okazać się co najmniej równie wysoka jak w wyborach w 2020 roku.
Przed II turą
Lider sondaży, który ani na chwilę nie oddał prowadzenia, może mieć powody do niepokoju. W ostatnich badaniach Rafał Trzaskowski osiąga już mniej niż 30 proc., co jest poparciem nieco poniżej tego jakie uzyskuje jego partia. Zważywszy na to, że głównym kryterium selekcji Trzaskowskiego jako kandydata był fakt, że był wyraźnie popularniejszy od Platformy Obywatelskiej, szczególnie wśród wyborców progresywnych, młodych i kobiet, jest to trend bardzo dla niego niebezpieczny.
Oczywiście większość wyborców Hołowni i Biejat (choć już nie aż tak wielu Zandberga) ostatecznie poprze Trzaskowskiego w II turze, ale tu straty są nieuniknione, to nigdy nie będzie 100 proc. To nie to samo co wyborcy, którzy już w I turze wybraliby prezydenta Warszawy.
Trzaskowski swoją kampanią obliczoną na rozmywanie wizerunku kandydata, demobilizowanie strony przeciwnej spowodował wzrost poparcia kontrkandydatów i obniżenie swojego poparcia w I turze. Choć strategia może mu przynieść korzyści w postaci mniejszego elektoratu negatywnego, to potencjalnie osłabiając dominację w I turze dał Karolowi Nawrockiemu szansę na ostateczną wygraną.
Żeby Nawrocki mógł myśleć o prezydenturze musi dokonać dwóch rzeczy. Po pierwsze, być blisko remisu w I turze (nie widać sondaży prognozujących jego wygraną, choć nie byłaby ona wcale aż tak nieprawdopodobna). Po drugie, zmobilizować w drugiej turze niemal wszystkich wyborców prawicy z tury pierwszej i dołożyć do tego rezerwy dawnych wyborców PiS, którzy w pierwszej turze nie głosowali, a którzy mają powody, żeby obawiać się jedynowładztwa Tuska.
Remis z Trzaskowskim, lub przynajmniej niewielka strata, oznaczałaby, że Nawrocki po tygodniach kluczenia w sprawie pozyskanej kawalerki dostaje drugie życie. Teraz tematem byłby on sam i jego świetny wynik. Trzaskowski z kolei byłby zagrożony porównaniami z Komorowskim i ulubionym przez mainstreamowych komentatorów defetyzmem i narzekactwem jak to PO nie umie w kampanie.
Paradoksalnie dużo trudniej będzie prezesowi IPN przekonać do siebie niezdecydowanych i niepisowskim wyborców wokół siebie w II turze niż wygrać turę pierwszą. Nie po ciągnącej się za nim sprawie kawalerki i festiwalu kłamstw i półprawd, jaki przy tej okazji przedstawił. Człowiek o moralności cwaniaka nie budzi sympatii, trudno się z kimś takim utożsamić, czy nawet zagłosować jak na "mniejsze zło". To tak jakby część tego krętactwa przechodziła na nas, jakby uznać, że takie zachowania są w porządku. Trzaskowski też nie jest tak "krwiożerczy", żeby nadmiernie mobilizować przeciwników.
Żeby wygrać wybory Nawrocki musiałby się wykazać po 18 maja wyjątkowymi politycznymi talentami i charyzmą, czyli cechami, o które nie mogliby go oskarżyć nawet jego zagorzali zwolennicy. Jeśli jednak sztab PO wpadnie w nerwowość i popełni kolejne błędy ostateczny wynik wciąż nie będzie przesądzony.
Stan gry
Sławomir Mentzen to jedna z największych zagadek tej kampanii. Człowiek, który przez moment zagroził duopolowi, którego sam Tusk obstawił jako przeciwnika Trzaskowskiego w II turze i który koncertowo przegrał swoją szansę. Wydaje się jakby Mentzen skazany był już na wieczne średniactwo, karierę sprawnego tik-tokowego influencera, który traci jednak przy bliższym poznaniu, kiedy wchodzi w bezpośredni kontakt z wyborcami i gdy ujawnia swoje prawdziwe oblicze i poglądy.
Wynik Mentzena będzie decydować o przyszłości prawicy. Wynik zbliżony do 15 proc. dawałby podstawę do myślenia o budowie alternatywy wobec PiS. Okolice 10 proc. spowodowałyby prawdopodobnie mocne przetasowania w samej Konfederacji. Wynik pośredni, który najczęściej pojawia się w sondażach, oznaczać będzie utrzymanie status quo.
Szymon Hołownia jest prawdopodobnie ostatnią osobą, która wciąż wierzy, że zostanie prezydentem. Temu celowi podporządkował wszystkie inne, włącznie z pozycją własnej partii. Tymczasem przychodzi mu stoczyć zażartą walkę o czwarte miejsce i siedmioprocentowe poparcie z Adrianem Zandbergiem. Z punktu widzenia marszałka Sejmu wygrana Trzaskowskiego będzie gorsza niż Nawrockiego (przede wszystkim zyskałby szansę, do festiwalu pt. "a nie mówiłem") co może mieć też przełożenie na nieprzesadnie gorące poparcie Trzaskowskiego przed II turą.
Lider Polski 2050, będąc kandydatem "wszystkich Polaków", trochę stał się kandydatem dla nikogo i o ile jakoś wyraźnie nie zaskoczy osiągając wynik bliski 10 proc. będzie mu bardzo trudno zapewnić sobie i swojemu środowisku politycznemu nawet nie świetlaną, a jakąkolwiek, przyszłość.
Magdalena Biejat, która stała się autorką najbardziej pamiętnego gestu tej kampanii, odbierając podczas debaty prezydentowi Warszawy tęczową flagę, osiągnęła w tych wyborach więcej niż mogła się sama spodziewać, głównie z racji na prawicowy zwrot Tuska, Platformy i ich kandydata. Zmęczenie kunktatorstwem PO to największa szansa lewicy od lat.
Ciekawe byłoby sprawdzenie, ilu wyborcom PO w kolejnych odsłonach latarnika wyborczego czy mam prawo wiedzieć wychodzą na pierwszych miejscach Senyszyn, Biejat lub nawet Zandberg. Wśród moich liberalnych znajomych zgodność z kandydatami lewicy na poziomie 80 proc. (przy Trzaskowskim w okolicach 50 proc.) to norma.
Jednocześnie wicemarszałek Senatu, której zdenerwowanie w debatach było aż nadto widoczne, choć przebije zapewne poparcie Roberta Biedronia i Magdaleny Ogórek, może przegrać w starciu z dawnym partyjnym kolegą Adrianem Zandbergiem. Taki wynik może w interesujący sposób zaważyć na przyszłości lewicy, która w większym stopniu może zacząć myśleć o sobie jako o przeciwwadze niż przystawce PO. A potem koncertowo - w obu mutacjach - nie wejść do Sejmu.
Spośród wszystkich głównych kandydatów najciekawszy w końcówce okazał się Adrian Zandberg. Oferuje spójną wizję polityki, pomysł na Polskę i na siebie. Masowe poparcie wśród najmłodszych wyborców sugeruje, że potrafi przekraczać podziały i przyciągać nie tylko zwolenników radykalnej lewicy. Wizja Polski wielkich inwestycji, państwa służącego obywatelom a nie wyalienowanym elitom, odzyskanie pojęcia polityki - to wszystko trafia na podatny grunt i stanowi materiał do inspiracji na przyszłość.
Szkoda tylko, że Zandberg-polityk zakwita równie rzadko co dziwidło olbrzymie - na co dzień pozostając średnio widocznym ideowym influencerem. Bo gdyby "odpalił" nie tak późno (i nie epatował tak niechęcią do "libków") miałby szanse nawet na dwucyfrowy wynik. Dla Rafała Trzaskowskiego dobry wynik lidera partii Razem jest poważnym problemem, bo nie może liczyć z jego strony nawet na symboliczne poparcie.
Niedoszacowany sondażowo jest również Grzegorz Braun, który wytworzył wokół siebie coś pomiędzy fanklubem a kultem. Tu problemu z przekazaniem głosów na Nawrockiego nie będzie. Natomiast fakt, że otwarcie antysemicki i prorosyjski kandydat zdobywa sobie taką popularność, z widokami na budowę samodzielnego środowiska politycznego, musi budzić najgłębsze obawy na przyszłość. Trzeba jednak powiedzieć, że nikt nie jest tak spójny jak Braun. Tu wszystkie kropki się łączą, wrogowie Polski nie śpią.
Co dalej?
Rekordowo duża liczba kandydatów - z czego około połowy "poważnych" (granica przebiega gdzieś w okolicach Jakubiaka, Senyszyn i Stanowskiego) zachęca do oddania głosu zgodnie z przekonaniami. Polakom, przyzwyczajonym do tego, że w ostatnich 20 latach mogą wybierać strój w peowską kratkę albo w pisowskie paski, spodobała się ewidentnie feeria odcieni i krojów towarzyszącej tym wyborom, nawet jeśli niektórzy kandydaci niestety farbują na brunatno.
Kampania wyborcza, a szczególnie debaty i jej otoczki, przypominała momentami kanał sportowy na youtubie - nic dziwnego, że rej w kampanii wodzi Kanał Zero, zbudowany na złośliwym (a można w ogóle inaczej) komentowaniu polskiej piłki nożnej.
Wyjątkowo niskie poparcie dla dwóch głównych kandydatów w I turze (poniżej 60 proc. łącznie w ostatnich sondażach) może mieć charakter epizodyczny, świadczyć o słabym dopasowaniu reprezentantów dwóch głównych partii do społecznych nastrojów. Może też jednak zwiastować głębsze zmiany i osłabienie dotychczasowych biegunów polaryzacji - która zapewne się nie skończy, może jednak przybrać nowe formy z nieco innymi aktorami.
Ale to pieśń przyszłości. Póki co z zaciśniętymi zębami lub przeciwnie, uśmiechem satysfakcji na ustach, możemy skorzystać z naszego obywatelskiego prawa. Jak kiedyś powiedział Jacques Chirac do Polaków - "nie skorzystali z okazji do tego, żeby siedzieć cicho".
Więc nie siedźmy cicho. Teraz my mamy głos.
Leszek Jażdżewski