Sprawa dotyczy telewizji publicznej, czyli TVP S.A. W tej oto instytucji zarząd podjął decyzję o oszczędnościach. I w ramach tych oszczędności zamierza wyprowadzić dziennikarzy, kamerzystów, charakteryzatorów, w sumie 423 osoby, do firmy zewnętrznej. A stamtąd ich "wypożyczać". Ten pomysł już rozgrzał działające w telewizji związki - odgrażają się, że zastrajkują. Nie wiem, czy mają taką siłę, czy coś uda im się zrobić. Wiem za to, że ostatnie wydarzenia, które dzieją się w TVP, to soczewka, w której możemy dostrzec, co zrobiono z mediami publicznymi, jak dziś one wyglądają i w ogóle, jak wygląda Polska PO. Zacznijmy od pieniędzy - telewizja publiczna ze swoimi przychodami 2 mld zł rocznie i uprzywilejowaną pozycją na rynku powinna przynosić zysk. Tymczasem generuje stratę w wysokości 218 mln zł rocznie. Nie tak dawno za podobny wynik finansowy wyleciał w kosmos zarząd PLL "LOT". Ale, jak widać, TVP jest firmą inaczej postrzeganą. Mając taką stratę zarząd szuka oszczędności. I tnie po zarobkach dziennikarzy. Tak dzieje się już od lat - trzy czwarte zatrudnionych w TVP to zatrudnieni na śmieciówkach, z kwartału na kwartał coraz niższysz. Z kwartału na kwartał niknie też produkcja własna w TVP, za to królują powtórki. No i programy kręcone na zewnątrz. A teraz przyszedł kolejny etap, czyli wyprowadzenie ludzi do firmy zewnętrznej, zresztą nie wiadomo jakiej. Co istotne - TVP przez lata całe obrosła biurokracją, sprawozdawczością, komórkami finansowymi, kontrolnymi, stanowiskami dyrektorskimi itd. Tymczasem, jak widać po ruchach zarządu, dziennikarze wylatują, ale biurokracja zostaje, choć wystarczyłoby zmniejszyć liczbę dyrektorów o połowę, by poczuć realne oszczędności. Albo liczbę członków zarządu. W tej chwili jest ich trzech - prezes Juliusz Braun, kojarzony z PO, i jego zastępcy: Marian Zalewski - kojarzony z PSL i Bogusław Piwowar - kojarzony z Ruchem Palikota. Piszę "kojarzony" , bo przecież to wszystko "apolityczni fachowcy". Więc mamy w TVP taką sytuację, że biurokracja trzyma się świetnie. Ona się obroniła, więc padło na kamerzystów i dziennikarzy. Ale w tym wszystkim co innego jest niepokojące. Otóż o tym, że TVP to gigantyczny moloch, otłuszczony różnymi urzędniczymi komórkami dinozaur, pisze się od lat. I co? I nic. Przez lata całe nic przełomowego w sprawie mediów publicznych nie zostało uczynione. I nie mogło zostać, dlatego że nigdy nie było woli realnej zmiany. Gdyby taka była, to najpierw powstałby model "nowej telewizji publicznej". Tej działającej w czasach platform cyfrowych i internetu, wielkiej medialnej kakofonii. Ten model musiałby uwzględnić również zadania mediów publicznych, jako miejsca, które prezentowałoby wszystkie poglądy i prowadziło publiczną debatę. I dopiero do tego wszystkiego przystosowano by struktury i ludzi. A jest odwrotnie. O mediach publicznych najżywiej dyskutują przez ostatnie lata dwie grupy. Pierwsza to politycy. W ich mniemaniu telewizja jest istotna, o ile ich pokazuje w dobrym świetle, a ich przeciwników politycznych w złym. Więc ich zainteresowania dotyczące TVP ograniczały się do programów informacyjnych i publicystycznych. Drugą grupą, chętnie rozmawiającą o zmianach w TVP, są tzw. zewnętrzni producenci. Oni nawet wyprodukowali swego czasu projekt ustawy medialnej. Czytałem go, w pamięci utkwiły mi zapisy obligujące telewizję publiczną do kupowania programów wyprodukowanych przez polskie firmy. I jest jeszcze trzecia grupa, która chętnie dyskutuje o TVP - to jej pracownicy. Zawsze pilnujący, by jakieś zmiany akurat nie dotknęły ich miejsc pracy. Innymi słowy - te wszelkie dyskusje, które do tej pory toczy się na temat mediów publicznych, były dyskusjami lobbystycznymi. Politykom chodziło o załatwienie partyjnych interesów. Producentom zewnętrznym chodziło oto, żeby TVP kupowała ich programy. A pracownikom TVP - by nie został naruszony ich status. Czyli, żeby wszystko zostało po staremu. Faktycznie więc rozmowa o mediach publicznych odbywała się i się odbywa tylko i wyłącznie w kategorii łupu. Miejsca, gdzie można załatwić swoje polityczne interesy albo się nachapać. W takim trójkącie nie da się przeprowadzić sensownej dyskusji na temat misji mediów publicznych. A to nie jest wyświechtane słowo - w dzisiejszych czasach taniej produkcji, a jednocześnie setek kanałów - otwierają się nowe zadania dla mediów publicznych. One powinny stać się miejscem debaty, jak najdalszym od partyjnej propagandy, a jednocześnie nie pozbawionym odwagi. To się opłaca - odwagą przecież było zakupienie serialu "Anna German" i puszczenie go zamiast kolejnego amerykańskiego gniota, na czym TVP zarobiła miliony. Myślę, że podobne efekty mogłyby przynieść TVP dobrze skrojone programy informacyjne i publicystyczne. Ale zamiast tego mamy tam głupawe obrazki typu "mama Madzi", wyrzucanie pieniędzy na pseudogwiazdy albo platformerską propagandę. Z prostego powodu: nikt liczący się nie jest odejściem od tego modelu zainteresowany. Nawiasem mówiąc, Donald Tusk, jeszcze zanim został premierem, odgrażał się, że trzeba TVP po prostu zaorać. I to wystarczy. Ja nie zgadzałem się z tą opinią. Uważałem, i uważam do dziś, że niezależne media publiczne są Polsce potrzebne. Ale nie o moje zdanie tu chodzi, lecz o zdanie premiera. Bo dziś nie nastaje on już na TVP, milcząco dając przyzwolenie na działanie obecnego zarządu. Czyżby przekonał go argument, że jak się ma "Wiadomości" o 19, to nierozsądne byłoby wypuszczać ich z rąk? Zwłaszcza teraz, kiedy popularność premiera i rządu pikuje w dół? Więc pewnie w taki sposób Tusk, jeszcze niedawno wielki przeciwnik mediów publicznych, został do nich przekonany. To jest pewnie tajemnica również tego, że deficyt na poziomie 218 mln zł nie zmusił premiera i ministra skarbu do jakichś działań ratujących spółkę. Bo i po co? "Jeśli chcemy, by wszystko zostało, jak jest, wszystko musi się zmienić" - mawiał książę Salina. O, tak właśnie wygląda, z punktu widzenia tych,co na górze, ta telewizyjna "reforma". Robert Walenciak