Barwność plotek rosła z każdym tygodniem. Im bardziej prezes chował teczkę pod suknem, tym ciekawsza była jej zawartość. Informacje pęczniały, rozrastały się, były coraz bardziej zadziwiające i coraz mniej prawdopodobne. Wreszcie stało się. W piątkowy poranek gruchnęła wieść "Ujawni!!!". Wydawcy zmieniali nerwowo układy dzienników, reporterzy, którzy rano zostali "rzuceni" na temat "Urbański" zostawali "przerzuceni" na temat "teczka". Napięcie rosło, wreszcie pliki dokumentów trafiły w ręce dziennikarzy i okazało się, że... góra plotek urodziła mysz faktów. Co było w teczce prawdziwej - wiadomo. Kilkadziesiąt stron opisujących nieszczególnie intensywną inwigilację Kaczyńskiego przez Służbę Bezpieczeństwa: trochę dokumentów na temat jego pracy i wykształcenia, kilka meldunków o tym jak knuje i z kim się kontaktował. Wreszcie opis rozmowy z oficerem SB z grudnia 81 roku i uwaga z połowy 1982 , że porzucił wrogą działalność i związku z tym jego teczka trafia do archiwum. Z kolei w teczce - jak przekonuje prezes PiS-u - spreparowanej przez płk. Lesiaka, dokumenty prawdziwe skompilowano z fałszywkami dotyczącymi tej grudniowej rozmowy i deklaracji lojalności, którą miał rzekomo podpisać Kaczyński. Czemu więc prezes nie chciał przez całe miesiące ujawnić esbeckich papierów? On sam tłumaczy, że najpierw nie miał do nich dostępu, a gdy ten dostęp już uzyskał, to uznawał, że to sprawa bez znaczenia i mało istotna. Hm.... Mało istotna sprawa, która od miesięcy budziła tak wiele pytań? Mało istotna sprawa, która była ważkim elementem kampanii parlamentarnej i prezydenckiej? Mało istotna sprawa, która rodziła tak wiele docierających do prezesa plotek? Dziwne to, dziwne i niezrozumiałe. Tego typu zachowanie rodzi podejrzenia - wygłaszane przez niektórych otwarcie, że ukrywanie teczki wiązało się z niechęcią Kaczyńskiego do ujawnienia, jak mało SB interesowała się jego działalnością i jak bardzo była przekonana, że to niegroźny inteligent, z którym wystarczy raz ostrzegawczo porozmawiać, by go uziemić. Nie mam wątpliwości, że ktoś kto od lat głosi hasła dekomunizacyjne i lustracyjne powinien szybciej i bardziej ochoczo pokazać swą teczkę. Przeciąganie sprawy i tłumaczenie: "bo to nieważne było" brzmi zabawnie. Nie podoba mi się jednak również to, że polityczna współczesność tak bardzo zaciera niektórym pamięć przeszłości. Mimo sądowego wyroku, który przed laty dowiódł fałszywości lojalki Kaczyńskiego, niektórzy z dezynwolturą rzucają "Pan prezes zachował się 'niemęsko' - niech się przyzna, że podpisał", albo "Kaczyński zaczął mówić, iż dokumenty SB mogły być sfałszowane dopiero wtedy, gdy dotyczy to jego samego". I pomyśleć, że dzieje się to w niespełna dwa miesiące po tym, jak liderzy partyjni po wsze - teoretycznie - czasy ustalili, iż w debacie publicznej powinno się porzucić język nienawiści i zacząć szukać porozumienia. Konrad Piasecki - Panorama TVP 2