Przepraszam, że sobie kpię, ale co innego robić? Autentyczna tragedia miesza się z farsą. Tu trupy i fanatycy zabijający z wrzaskiem "Allah Akbar", tam ogłupiały tłum na ulicach, który wie, że coś trzeba zrobić, ale nie umie sobie wyobrazić, co by to miało być - i celebryci, trzaskający sobie fotki z tabliczką "Je suis Charlie" i minami identycznie nadętymi, jak wtedy, gdy "charytatywnie" polewali się wiadrani wody czy odstawiali inne tego rodzaju wygłupy. Nad tym wszystkim gęganie komentatorów "w dymach tej wojny usiłujących wędzić swoje ideowe półgęski", by użyć niezrównanej frazy dawno zapomnianego komucha. A w tle, czy może u korzeni, wielka międzynarodowa polityka i gra tajnych służb. To, co być może najciekawsze i najbardziej brzemienne w skutki, a o czym najmniej można powiedzieć. Jest stuprocentowo skuteczny sposób, by małe zamieszanie, incydent czy bójkę przekształcić w wielkie zamieszki, w których pójdzie z dymem cała dzielnica i padną liczne ofiary. Policja musi być jednocześnie brutalna i tchórzliwa. Jeśli jest tylko brutalna - to zamieszki stłumi w zarodku. Jeśli jest tylko tchórzliwa, to rozrabiacze szybko się nasycą zwycięstwem. Ale jeśli, na przykład, rozjuszy tłum katując jakąś grupkę przypadkowych ofiar, a potem sromotnie pierzchnie przed lepiej wyposażoną odsieczą - to tego się już łatwo nie zgasi. Zachowanie Zachodu wobec islamistów jest podobną mieszanką prowokowania i tchórzostwa. Z jednej strony - na znak solidarności z ofiarami europejskie media przedrukowują ich plugawe (i co tu dużo gadać - żenujące w swym chamstwie) "satyry", co każdy najłagodniejszy nawet wyznawca proroka musi uznać za policzek. Z drugiej - Europa łasi się do islamu z tą samą oślizłą gorliwością z jaką przed prawie wiekiem starała się "ułagodzić" (appeasement) nazizm, w imię "nie urażania imigrantów" zakazuje noworocznych szopek i noszenia krzyży, a nawet, jak ostatnio w pewnej szkole w Szwecji, flag narodowych. Na krótko przed tragedią w Paryżu sąd tamtejszy uznał za karalną "mowę nienawiści" porównywanie imigracji islamskiej z najazdem, a dosłownie w przeddzień przeszły ulicami Niemiec i kilku innych krajów pochody "pożytecznych idiotów" sprzeciwiających się "islamofobii". Nic zresztą nowego - symbolem europejskiego "impossybilizmu" jest francuska ustawa o zakazie noszenia w miejscach publicznych religijnych nakryć głowy. Ustawa uchwalona dla demonstracyjnego prężenia mięśni przez "laickie państwo" i w imię zdrowego rozsądku martwa, bo policja i sądy boją się ją egzekwować, by nie sprowokować zamieszek. Państwo nie może zrobić nic głupszego, niż uchwalić represyjne prawo i pokazać, że jest za słabe, by je egzekwować. To się po prostu musi źle skończyć, i każdy, kto miał odrobinę zdrowego rozsądku i uniknął zaczadzenia lewackim ideolo widział to jasno już wiele lat temu. Skromnie nie wspomnę o swoich opowiadaniach i powieściach sprzed lat dwudziestu, których szczęśliwych posiadaczy upraszam o przestawianie teraz z półki "science fiction" na półkę "literatura współczesna" - ale proszę sobie zadać trud przeczytania choćby ostatnich, bezsilnych apeli do rozsądku śp. Oriany Fallaci. Nie można ich było unieważnić epitetem "prawicowa dziennikarka", bo nic Fallaci z jakkolwiek rozumiana prawicą nie łączyło, fanatyczką religijną też nie była - a mimo wszystkie jej oczywiste perswazje kompletnie zignorowano. Dlaczego? Jak zwykle, odpowiedź zawiera się w jednym słowie: "ideolo". Sprowadzanie i uprzywilejowywanie w krajach Zachodu mniejszości etnicznych i religijnych było częścią kolejnego wielkiego projektu kretynów z lewicy. Projektu "społeczeństwa wielokulturowego". A w perspektywie bliższej niż "historyczna przemiana" miało być po prostu jednym z młotów, którym wnuki Marksa i Gramsciego zamierzały skruszyć klasowe, patriarchalne społeczeństwa Zachodu, by wyrównać plac budowy pod "nowy wspaniały świat". Po raz kolejny ich mania niszczenia tego, co jako tako działało, w imię utopijnych fantazmatów kończy się rozpierduchą, ruiną i krwią. Widać "biały człowiek" by użyć tej znienawidzonej przez lewicę frazy jest nieuleczalnym idiotą, którego nic nie nauczy rozumu, i nic dziwnego, że cywilizacje niegdyś pełne kompleksów wobec europejskiej, dziś uznają za swój obowiązek zadać nam cios łaski. Gdzie narasta napięcie, tym bardziej, im gorliwiej zachowuje się pozory, że "dobrze jest, psiakrew, a kto mówi że nie, to go w mordę!" (jak proroczo puentował swą wizje upadku Europy stary Witkacy) tam ktoś prędzej czy później rzuci iskrę na prochy. W świetle agencyjnych doniesień trudno dywagować, czy ta iskra powstała sama z siebie, czy też egzekutorów do bankrutującego szmatławca (miesiąc temu "satyryczna" gazeta ogłosiła apel do wiernych czytelników, by ratowali ją dobrowolnymi wpłatami) posłał któryś z wielkich macherów światowej polityki. Gdyby dosłownie potraktować rzymską maksymę "is fecit, cui prodest" - czyli że sprawcą jest ten, kto odnosi korzyści - trzeba by natychmiast wymierzyć oskarżycielski palec w Putina. Tylko że można by oskarżenie wesprzeć jedynie przesłankami. Wiadomo, że ZSSR miał wielkie tradycje i cały rozległy, sprawny system sponsorowania terroryzmu (OWP, RAF, "Czerwone Brygady" i inna zbrodnicza swołocz), mówi się półotwarcie, że w ostatnich latach Kreml zrobił wiele dla podtrzymywania korzystnej dla siebie wojny w Syrii. Wybór na cel ataku grupki dość paskudnych typów bardzo przypomina Putinowski modus operandi - kreowanie na głównych wrogów swego reżimu a to wulgarnych idiotek z "Pussy Riot", a to półgołych dziwek z "Femenu", których "walka" z Putinem polega na znieważaniu Papieża czy demonstracyjnym zrąbywaniu krzyży upamiętniających ofiary NKWD. Ale przesłanki to tylko przesłanki. A fakt, że zbrodnia i dalszy rozwój wydarzeń (owe tajemnicze granaty wrzucane do podparyskich meczetów) są dla polityki moskiewskiego reżimu prawdziwym darem z niebios, to za mało, by twierdzić, że to on za nimi stoi. Bez wątpliwości powiedzieć można tylko jedno - raz jeszcze pozwolę sobie posłużyć się cytatem: "Witajcie w ciężkich czasach".