No dobrze, a czy tak być musi? Czy PiS wybory przegra? Ha! Jeżeli nic nadzwyczajnego się nie zdarzy, to przegraną ma jak w banku. Zresztą spójrzmy na ostatnie ruchy Jarosława Kaczyńskiego, jak zmienia kurs, w jakim tempie. Gdyby mu się nie paliło, to by się tak nie spieszył. Dwa czynniki na przyszłą porażkę PiS-u wpływają. Po pierwsze, partia ta przez trzy lata rządzenia dokonała samodestrukcji. Tysiące działaczy spełniło swoje marzenie - weszło w buty Platformy i zaczęło tak się zachowywać jak Platforma. Albo i jeszcze bardziej, bo nie brali łyżeczką tylko chochlą. Tysiące stanowisk, które obsadzili, te nagrody, którymi się obdarowali, te pensje, to wszystko ludzi kole w oczy. 65 tys. zł pensji miesięcznie dla asystentki prezesa Glapińskiego, o czym ostatnio bębnią media, jest jak wisienka na torcie. Nagrana rozmowa w KNF, nagrany Mateusz Morawiecki u Sowy, to są wszystko krople, które przepełniły czarę. PiS był trzy lata temu uważany przez wielu, jako partia o mocnym moralnym kręgosłupie, uczciwa. Dziś chyba już tylko najbardziej naiwni w to wierzą. PiS od PO różnią detale, jedni są lepiej wykształceni, drudzy częściej chodzą do kościoła, ale podejście do państwa jak do ściany z bankomatem mają podobne. Drugi czynnik kłopotów PiS jest innego rodzaju. Otóż przez trzy lata rządzenia zdołał poobrażać miliony Polaków, wkurzyć ich, zniechęcić do siebie. Tak narodził się elektorat anty-PiS. I ten elektorat policzył się podczas wyborów samorządowych. Najpierw się policzył, a potem, w II turze, pokazał, jak szybko się uczy. I praktycznie we wszystkich miastach zmiótł PiS. Nawet w Przemyślu, gdzie uznano, że lepszy kukizowiec niż pisowiec, i było 75:25. Wybory samorządowe możemy więc potraktować jako poligon przed wyborami parlamentarnymi. Wiemy więc, że PiS jest partią 34 proc. Tyle zdobył w wyborach do sejmików wojewódzkich, które były przez wyborców traktowane tak jak wybory do parlamentu. Dodajmy, że i procentowo i w liczbach bezwzględnych, PiS otrzymał mniej głosów niż w wyborach 2015 roku. Spójrzmy więc teraz na zbliżające się wybory do parlamentu. I pierwsze spostrzeżenie - przy dużych okręgach wyborczych, a takie są w wyborach sejmowych, nie ma sposobu, by 34 proc. pozwoliło uzyskać większość. PiS będzie więc w przyszłym Sejmie partią mniejszościową. Jeszcze mniej ciekawie zapowiadają się dla tej partii wybory do Senatu. W wyborach samorządowych na 85 okręgów PiS zdobył większość tylko w 24. W 61 - przegrał. Okręgów do Senatu jest 100 - i można w ciemno zakładać, że w większości wygra opozycja. Bo jeśli w wyborach do Sejmu pójdzie ona raczej w dwóch blokach - Koalicji Obywatelskiej i centrolewicy, to w wyborach do Senatu łatwo jej będzie wystawić wspólnych kandydatów. Będzie to o tyle proste, że taka wspólna lista, w przypadku wyborów do Senatu, nie jest niczym nowym, i sama się narzuca. Co może ten najbardziej oczywisty scenariusz zepsuć? Dwie osoby - Jarosław Kaczyński i Grzegorz Schetyna. Obaj zresztą już przystąpili do jego nadgryzania. Kaczyński właśnie dokonuje wielkiego zwrotu - już kocha Unię, już chowa Antoniego Macierewicza i Krystynę Pawłowicz, i pacyfikuje narodowców stanowiskami. A wyborców usypia, zdejmując z agendy sprawę podwyżek cen prądu albo takie sprawy jak całkowity zakaz aborcji. Jest miękki, na wszystko się zgadza. Tak jakby chciał powiedzieć Polakom - słuchajcie, jesteśmy spokojni, nie wywołujemy awantur, jesteśmy taka lepsza Platforma. Sam jestem ciekaw, jak powiedzie mu się ta operacja. Czy wyborcy centrum kupią ten face lifting... No i czy pisowska społeczność wytrzyma w powściągliwości... Jeżeli Kaczyński uspokaja, to Schetyna złości. Nie tylko dlatego, że dziś mobilizacja wyborców i podgrzewanie atmosfery bardziej służy PO niż PiS-owi. Także dlatego, że wciąż nie potrafi wyjść z roli cwanego aparatczyka. Czego dowodzi sposób w jaki potraktował Katarzynę Lubnauer i Barbarę Nowacką. Nowackiej, gdy weszła do jego koalicji, natychmiast oświadczył, publicznie, że jej postulatów dotyczących praw kobiet, Platforma nie będzie realizować. A Lubnauer rozwalił partię. Widać więc, że bardziej zależy mu na wycięciu wszystkiego na lewo od PiS-u, na zbudowaniu takiej konstrukcji, że wyborca anty-PiS będzie miał do wyboru tylko jego, i nikogo więcej, niż na poszerzaniu opozycji, na pokonaniu Kaczyńskiego. Sorry, patrząc na buźki co ważniejszych platformersów, na ich dokonania, nie wierzę, by Koalicja Schetyny, jako jedyna opozycja, mogła wygrać z PiS. Wyborcy mają swój honor. No, ale póki ktoś szefem PO nie wstrząśnie, będzie realizował ten scenariusz. Strzelania do potencjalnych koalicjantów. Tak więc wygląda scena przed wielką bitwą, zresztą niekompletna, bo nie domalowałem do niej Roberta Biedronia, który może sporo namieszać, i któremu wiatr wieje w żagle. Nie jest z obozu PO-PiS-u, który dziś tak bratobójczo się morduje, to jest jego plus. No a sama bitwa? Pewien mój znajomy, biegły w politycznych scenariuszach, jakiś czas temu przedstawił mi swoją wizję. Mówił mi tak: wygrywa PO, i co dalej? Wracają ci wszyscy cwaniacy, wszystko od nowa się zaczyna, ośmiorniczki itd., ludzie wyją. I w następnych wyborach PiS bierze konstytucyjną większość. Więc nie wiem, czy nie byłoby lepiej, żeby teraz wygrał PiS, żeby dalej rządził, żeby nażarł się po dziurki w nosie, i skompromitował się już do końca, tak żeby straszył ludzi przez następne 20 lat. Tak oto mówimy o wyborach 2019, a okazuje się, że ważniejsze będą te kolejne, w 2023... Dlatego życzę Państwu upojnej i beztroskiej sylwestrowej zabawy.