Na jednej z mych półek stała kiedyś niepozorna książka. Jej autorem był, podówczas młody i mało znaczący, polityk o znanym z historii Polski nazwisku. W broszurce wykładał swe credo. O szkole pisał, że nadmiernie się puszy i urasta w kompetencje. Że jej znaczenie i instytucjonalna siła powinny zostać zredukowane i że w pięknych czasach, gdy jego partia obejmie władzę, to rodzice będą wszechmocnie decydować o tym, kto i jak ma uczyć ich dzieci. A jak jakiś nauczyciel nie będzie im się podobać, to fora ze szkoły i łapy precz od ich wychuchanych milusińskich. Bo to przecież rodzice są odpowiedzialni za swe dzieci. Minęło parę lat. Młodzian wyrósł. Ho, ho i to jak wyrósł... Gdy zostawał wicepremierem i ministrem edukacji, na pytania o swoje zamierzenia odsyłał do tejże broszury i mówił, że to z niej pełnymi garściami czerpał będzie program. I nawet próbował go jakoś realizować. Aż do gdańskiej tragedii. Bo wtedy już nie mówił o tym, że to rodzice nadzorują i że to oni w procesie wychowawczym są najważniejsi, wtedy powtarzał już tylko, że zła szkoła, że liberalna obyczajowość, że popuszczanie szkolnych cugli... A rodzice? O nich już jakoś nie było mowy. Porzucę ironiczny ton. Bo sprawa jest poważna. Cholernie poważna. Z pędem współczesnego świata nie radzimy sobie nie tylko my sami. Także nasze dzieci i ich szkoła. W tej walce naszego konserwatywnego - z natury rzeczy - społeczeństwa z wymogami i zmianami przynoszonymi przez modernizującą się szybko polską rzeczywistość, wszyscy miotamy się jak ryby w sieci. Internet, komórki, dziwne ciuchy, narkotyki, alkohol, przeorane ideały zachowania, życia, rodziny - szkoła w tym wszystkim jest mocno bezradna. To bzdura, że problem polega na jej liberalizmie. Ona po prostu jest nienowoczesna, ale w tym znaczeniu, że nie umie szybko i sprawnie reagować na zmiany, które przynosi świat. Komórki? Ilu lat ich używania - nawet w trakcie lekcji - trzeba było, żeby ktoś zaczął interweniować? Mundurki? A może lepiej wytyczyć jakieś standardy tego, co można w szkole nosić. A internet? Może rodzice i nauczyciele spojrzeliby czasami na popularne strony, na których ich uczniowie umieszczają krótkie filmiki z telefonów komórkowych i zorientowali się, kto i jakie nagrania tam wrzuca. Nie zwalajmy wszystkiego na szkołę. Pomyślmy o nas - rodzicach. Przyjrzyjmy się ojcom tych chłopców z Gdańska. Czy któryś z nich wyglądał państwu na człowieka z wyrzutami sumienia? Z poczuciem winy? Z refleksją - czy oby na pewno dobrze wychowałem syna? To byli pewni siebie faceci, którzy narzekali na "tę dziewczynę" i szkołę. A ta nasza siermiężna polska szkoła - to prawda - jest często miejscem gdzie kumuluje się zło, negatywne doświadczenia i emocje, ale to wszystko rodzi się z reguły gdzie indziej. Morale idealnie, a nawet tylko poprawnie wychowanego młodego człowieka, szkoła i koledzy mogą nieco nadwyrężyć, ale nie zepsują go do szpiku kości. Dlatego - choć oczywiście kibicuję rządowi w planach ustawienia do pionu szkół i wyłapania młodocianych przestępców - myślę sobie, że nie ma co uspokajać własnych sumień, szukać łatwych tłumaczeń i znajdować w szkole kozła ofiarnego i chłopca do bicia. k.piasecki@rmf.fm Konrad Piasecki