Jeśli rewelacje Kurskiego okażą się strzałem na oślep, to będzie to strzał we własną stopę. Kurski popadnie w niełaskę i znów zostanie przesunięty do tylnych rzędów... Na pierwszy, mocno powierzchowny rzut oka, prezentowana przez Kurskiego historia machinacji finansowo-billboardowych trzyma się kupy. Choć byłaby trudna do przeprowadzenia i zamieszanych musiałoby w nią być co najmniej kilkadziesiąt osób (sztabowcy Tuska, władze PZU, dwie firmy billboardowe), to jej mechanizm nie jest niemożliwy do uruchomienia. Tyle, że na teoretycznych założeniach, prawdopodobieństwo tej historii się kończy. Bo wszystkie pozostałe elementy "afery billboardowej" nie pasują do siebie niczym klocki kilku różnych układanek. Przede wszystkim wykazane w sprawozdaniu wydatki Tuska na kampanię billboardową były grubo wyższe od wydatków Kaczyńskiego. Po drugie kandydat Platformy miał (a potwierdzają to niezależne badania) mniej plakatów niż jego rywal (pozorną sprzeczność pierwszej i drugiej informacji wyjaśnia fakt, że plakaty Tuska były większe i lepiej eksponowane, a przez to droższe). Po trzecie wreszcie - wiem od osób, które pracują w tzw. outdoorze - że kampania PZU i kampania Tuska "wyklejane" były (to ich określenie) przez różne firmy. A zatem prosta operacja zamiany billboardów nie była możliwa. Czy zatem PiS-owski enfant terrible konfabuluje? Czy ponoszą go emocje? Mogłoby się tak wydawać - ale ja w chwilowe szaleństwo polityka PiS nie wierzę. Zresztą jak tu wierzyć, skoro od wtorkowego poranka słyszałem, że "coś się szykuje" a później widziałem Kurskiego, który odczytując z kartek nazwiska i nazwy firm wytaczał swą kolejną "grubą bertę". Podejrzenia, że cała ta akcja została starannie przygotowana potwierdzać mogą działania prokuratury i policji, które z godną podziwu szybkością już w trzy godziny po doniesieniu Kurskiego wkroczyły do PZU. Sposobów na wytłumaczenie zachowania dyżurnego PiS-owskiego bulteriera i możliwości snucia wizji rozwoju sytuacji jest niesłychanie dużo. Może być tak, że Kurski prowadzi "razwietkę bojom". Coś wie, nie jest niczego pewien, poszukuje więc jakiejś nitki, która doprowadzi go do kłębka. A może ktoś, znając jego temperament wpuszcza go w maliny? A może prawda jest znacznie mniej bolesna dla Platformy, a Kurski waląc z armat wielkiego kalibru próbuje rozdmuchać aferę, żeby potem - nawet jeśli huk okaże się dużo większy niż skuteczność strzału - chodzić w glorii chwały i tryumfalnie powtarzać "no proszę, a jednak miałem trochę racji". Przez kilka ostatnich miesięcy Jacek Kurski cierpliwie odbudowywał swoją pozycję. Dreptał wokół Jarosława Kaczyńskiego i wprost prowokował ironiczne komentarze walcząc o miejsce za jego plecami podczas nagrywanych w Sejmie telewizyjnych wypowiedzi prezesa PiS. Teraz gra chyba o życie. Gra ostro. Jego mocne wejście musi przynieść jakieś ofiary. Pytanie tylko, czy po stronie Platformy, czy też - choć Kurski już kilka razy, niczym Twain mógł mówić, że pogłoski o jego śmierci były przesadzone - będziemy świadkami efektownego politycznego samobójstwa. Konrad Piasecki - Panorama TVP 2