Pamiętam te czasy, patrzyłem w telewizor i pojąć nie mogłem, jak można opowiadać takie głupoty, tak robić sobie z gęby cholewę. Dziś Urban, człowiek hardy, przyznaje otwarcie, że tych akurat konferencji się wstydzi, tłumaczy się, że MSW podsuwało mu nieprawdziwe kwity, a on je powtarzał. Chciał bronić władzy, a strzelał sobie w nos. Ustroje się zmieniają, a obyczaje nie. Nigdy bym się nie dowiedział z takim wyprzedzeniem, że TVP planuje emitować film o śmierci Barbary Blidy gdyby nie jazgot związanych z PiS-em dziennikarzy. O, dali odpór w dobrym socjalistycznym stylu. Jak powiedział mi współautor filmu, Sylwester Latkowski, film został wzięty pod obcas jeszcze zanim został zmontowany. Nikt go jeszcze nie widział, a już go atakowano. Bardzo to osobliwy sposób krytyki filmowej. Powodu tych napaści mogę się domyślać - atakujący obawiają się, że film zaszkodzi PiS-owi, pokaże w złym świetle Kaczyńskiego i Ziobro, więc na uszach stają, żeby to uciszyć, zakneblować. W zasadzie nic nowego - Barbara Blida w ciągu całego swego życia nie wysłuchała nawet połowy obelg, które padły pod jej adresem po jej śmierci. Poczynając od niesławnego wystąpienia Zbigniewa Ziobro w Sejmie, kiedy wmawiał posłom, że Blida popełniała przestępstwa, ale że on o jej sprawie niewiele wie, poprzez słowa Beaty Kempy, że "presji nie wytrzymują przestępcy", po rozmaite anonimowe, chamowate komentarze. A o całej sprawie bardzo już dużo wiemy. Wiemy, że Blida była niewinna. Jest w tej sprawie wyrok sądu. Wiemy, że materiały przeciwko niej zgromadzone były praktycznie bezwartościowe - i dwóch prokuratorów to mówiło. Więc odsunięto ich od sprawy. Za chwilę się dowiemy - to powiedział mi Sylwester Latkowski - że Barbara Kmiecik (to na podstawie jej zeznań chciano zatrzymać Blidę) swe zeznania złożyła pod presją. Tak mówi w filmie - że jej grożono, że aresztowano jej córkę, więc powiedziała, to co chciano by powiedziała. Wiemy też, że sprawą Blidy zajmowała się czwórka prokuratorów i ósemka funkcjonariuszy ABW, że ją inwigilowano, założono jej podsłuch, i przez pół roku sprawdzano każdy jej kwit. I nic. Wiemy też, że prokuratorzy prowadzący sprawę byli stale odpytywani i instruowani. Nawet łódzka prokuratura, która umorzyła śledztwo w sprawie nacisków na prokuratorów przyznała, że "nadzór służbowy nad postępowaniem prokuratury katowickiej był szczególnie intensywny, a o sprawie informowany był nawet ówczesny premier". Podczas nocnych narad - dodajmy. Jest to szaleństwo - wódz chce mieć układ, więc gromada usłużnych prokuratorów i tajniaków, opłacanych z naszych pieniędzy, tego układu mu szuka. A czego nie wiemy? Ano wciąż nie wiemy, co zdarzyło się w łazience Barbary Blidy feralnego ranka. Na broni nie ma odcisków palców, w ogóle nie ma żadnych odcisków. Blida była osobą praworęczną, a strzał padł z lewej strony. Dziwne są też zeznania obecnych w domu posłanki funkcjonariuszy ABW - twierdzą, że strzału nie słyszeli. Choć ekspertyzy mówią, że musieli słyszeć. Nie potrafią też odpowiedzieć, dlaczego nie zabezpieczyli śladów. I dlaczego obecna przy śmierci Blidy funkcjonariuszka umyła ręce. Nie wiemy dlaczego do domu Blidów w trzy godziny po jej śmierci przybyło w sumie 30 osób, w tym wiceszef ABW. To całe towarzystwo pieczołowicie zadeptało wszystko co było do zadeptania. Nie wiemy też dlaczego przez kolejne dni dom Blidów był na podsłuchu. Czego się bano? Rozmaici pogrobowcy PRL-owskiej propagandy (tej rodem z MSW) wmawiają, że Blida była rozdygotana emocjonalnie, nie panowała nad sobą. Kula w płot. Miała kochającą rodzinę, pracę, nie brała żadnych leków uspokajających ani nie piła alkoholu. Po wejściu ABW zatelefonowała do swojej prawniczki, i spokojnie poprosiła ją, żeby szybko do niej przyjechała. Czy tak by zrobiła, gdyby chciała kończyć swe życie? Wiemy za to, że funkcjonariuszka ABW, która jej towarzyszyła, była przeszkolona w "zmiękczaniu" osób zatrzymywanych, tak, by odpowiednio były "przygotowane" na spotkanie z aresztem i prokuratorem. Czy coś Blidzie mówiła? Podobnych pytań jest więcej. Nie sposób usłyszeć na nie odpowiedzi, bo prokuratorzy i funkcjonariusze ABW odpowiadają, że nie pamiętają. Oto kwiat polskiego tajniactwa - ludzie głusi i z amnezją. Czyżby obawiali się, że każdy wyłom w murze milczenia oznaczać może dla nich ławę oskarżonych? No i wiedzą, że ta władza do aresztu wydobywczego ich nie wsadzi... Sprawa jest więc brudna. I teraz co - mamy o niej zapomnieć, nie wolno nam zadawać pytań? Bo zaszkodzi to PiS-owi? To jest ten wyznacznik słuszności i moralności? Myślę zresztą, że w całej sprawie los Ziobry i Kaczyńskiego jest drugorzędny, za to o niebo ważniejsze jest coś innego. Że mali ludzie, czasami z poczucia władzy, a najczęściej dla podlizania się przełożonym, dla swojej małej kariery, popełniają świństwa. I że mają poczucie bezkarności. Niestety - uzasadnione... Że w służbach (i to się dzieje praktycznie przy każdej władzy) pracują ludzie bez kręgosłupa, brutalni wobec słabszych, przymilni wobec silniejszych. Bo gdyby mieli odrobinę charakteru, to potrafiliby politykom, nawet tym zdeprawowanym, odpowiedzieć "nie". A w mediach? Patrzę na tych wszystkich wrogów Blidy (czy też obrońców Ziobry), mniej więcej z takim samym zdumieniem, jak w roku 1983 patrzyłem na Jerzego Urbana. Też idą w zaparte, bronią milicji, z wiarą, w poczuciu - odnoszę wrażenie - partyjnej lojalności, choć bez urbanowego wdzięku. Ciekawe, ilu z nich za lat kilkanaście będzie się tego wstydzić...