Święty oburz i "tawariszcz" Maciak
Nie można wykluczyć, że w bieżącej kampanii wyborczej obecni są kandydaci lub narracje, które sponsoruje literka "R" - i nie chodzi tu o pogotowie ratunkowe, lecz o duże państwo na wschodzie Europy. Ale żeby kogoś wykluczyć, zabronić mu mówić, nie zaprosić do debaty - trzeba to najpierw udowodnić. Na razie mamy do czynienia raczej z cenzorskim wyścigiem.

Maciej Maciak nie ma w tych wyborach żadnych szans. Jest niewiarygodny, źle wygląda, to, co mówi, nie ma nawet pozoru sensu i rzeczywiście przypomina rosyjskiego propagandzistę. Tyle że to wyborcy powinni zdecydować o jego odrzuceniu, a nie "drogie panie z telewizji".
Tymczasem próbuje się zrobić na odwrót. Jeśli Maciakowi ktoś sądownie dowiedzie szpiegostwa czy nielegalnych praktyk w kampanii - powinien zostać ukarany przez sąd, a nie na mocy uznaniowej decyzji medialnego grona, że temu panu już dziękujemy.
Zwłaszcza że lista osób "niegodnych zapraszania" błyskawicznie się rozszerza. Niejedna gwiazda dorzuca dziś do niej nie tylko Grzegorza Brauna, który - jak kiedyś Korwin-Mikke - ze skandalizowania uczynił metodę, ale i Sławomira Mentzena. A nawet - jeśli nie samego Nawrockiego - to całą popierającą go partię. W końcu minister Domański też zrobił to arbitralnie, odcinając tę ostatnią od należnych jej, zgodnie z decyzją PKW, pieniędzy.
Przyznam, że bardziej niż działania liberałów zaskoczyła mnie reakcja części prawicowych publicystów. Nie dlatego, że byli bardziej aktywni, ale dlatego, że u tych pierwszych nic mnie już nie dziwi.
Wybory prezydenckie 2025. Dzielimy wartości i kasę
Polscy etatowi obrońcy demokracji, tolerancji i wolności słowa od lat chcą je "umacniać" poprzez stygmatyzowanie różnych osób, jako wrogów tych wartości, domagając się dla nich zakazów i kar. Kiedy przyjrzeć się temu bliżej, zawsze sprowadza się to do jednego: wykluczyć trzeba po prostu ludzi o innych poglądach. Ewentualnie takich, którzy kibicują siłom, zagrażającym związanym z nimi układom władzy.
A najważniejsze są pieniądze. Te mogą być dzielone tylko między tych, którzy "podzielają pewne wartości". Dlatego od lat nie możemy w Europie uczciwie, na równych zasadach, rozmawiać o klimacie, emigracji, roli państw, narodach i historii najnowszej. Zawsze zaczyna się od walki z jakimiś marginalnymi radykałami, którzy mówią rzeczy straszne, a kończy się na uderzeniu w główny nurt opozycyjny wobec dominującej narracji.
Tak, żyjemy w czasie wyjątkowym. Mamy gigantyczne rosyjskie zagrożenie, jesteśmy na szczycie listy wrogów najbardziej agresywnego państwa świata, które zarazem posiada największy arsenał taktycznej broni jądrowej. Mamy prawo być przewrażliwieni.
Tylko co da nam wykluczenie z debaty - a nawet z wyścigu wyborczego, jak chcieliby niektórzy - marginalnego, niewiarygodnego kandydata? Kandydata, który zniknąłby w tle, gdyby nie ten "święty oburz", który staje się spécialité de la maison (specjalnością domu - red.) polskiej kuchni politycznej?
Da nam budowę jego legendy. Oto zakazany kandydat, któremu zakneblowano usta. Jakaż to pożywka dla farm trolli. Swoją drogą, czy właśnie na tym nie budują swoich mitów rozmaici radykałowie i kandydaci na radykałów?
Klub Putina
Ale jest jeszcze większe niebezpieczeństwo. Dużo poważniejsze. I dziwi mnie, że nie dostrzegają go także ci, którzy mają podlegać zapędom cenzorskim tej władzy (na razie na poziomie regulacyjnym).
Bo jeśli w tej czy innej formie Maciej Maciak, Grzegorz Braun czy ktokolwiek inny nie może brać udziału w dyskusji lub kandydować, to ta lista będzie się konsekwentnie rozszerzać. Za chwilę okaże się, że z powodu "mowy nienawiści", zastrzeżeń służb specjalnych albo fiskusa (wyrażonych w formie tajnej sugestii), ktoś nie może nadawać, pisać lub startować w wyborach. Rumunia nie jest tak daleko od Polski.
Co więcej, Putin jest mieczem nie tyle obosiecznym, co wielosiecznym. Przecież dziś strona pisowska wyciąga obozowi Tuska dawne ocieplenie, gesty przyjaźni i postsmoleńskie "żółwiki". A strona rządowa stronie pisowskiej - przyjaźń z Orbanem czy ambiwalentny stosunek do Putina, prezentowany przez Trumpa. To co, robimy sprawiedliwie i wykluczamy z życia publicznego całe PiS i całą Platformę?
Walcząc z Putinem, warto nie doprowadzić do sytuacji, w której sami stajemy się tacy, jak on. Choć zapewne tym, którzy akurat są przy władzy i związanych z nią układach oraz pieniądzach, czasem się ta "putiniada" po cichu marzy. Tym wygodniejsza, jeśli tłumienie wolności słowa i demokracji tłumaczy się w niej walką o te wartości.
Wiktor Świetlik