Przedwyborczy krajobraz był latoś bardzo nietypowy. Politycy jakby kompletnie zdawali się nie pamiętać, że tym razem mieli do czynienia z wyborami lokalnymi. LOKALNYMI!!! To znaczy, że powinni mówić o drogach, mostach, wykorzystaniu unijnych pieniędzy, oczyszczalniach, a co bardziej światli i nowocześni o bezprzewodowym internecie i centrach naukowych. I owszem na poziomie gmin czy miast mówili, ale ta główna - mainstreamowa - kampania to było partyjniactwo w czystym wydaniu. A jego szczytem był spot Platformy piętnujący podwyżki cen makaronu jajecznego, ziemniaków czy kawy (zwłaszcza ten ostatni wzrost - jako miłośnika kawy rozpuszczalnej bardzo mnie zaintrygował. Okazało się że cena wzrosła, bo plantacje kawy w Wietnamie (!) bardzo ucierpiały na skutek suszy. Dopytywałem nawet polityków Platformy, czy pamiętają, by bracia Kaczyńscy obiecywali kiedyś deszcze w Azji południowo-wschodniej, ale jakoś nie umieli odpowiedzieć). Niezła była też reklamówka PiS-u z małą Darią, której weterani partyjnych bojów - Gilowska&Religa obiecywali dzieciństwo bezpieczne i radosne. Taaaaa.... bezpieczne....., a w tym samym czasie ministerstwo zdrowia dawało jej bezpieczeństwo głowiąc się miesiącami, co zrobić z lekami w innych niż należy ampułkach. Ciekawe i to bardzo było zachowanie koalicyjnych kumpli PiS-u. Lepper zniknął. Ktoś z Państwa widział go w ostatnich tygodniach? Ja - przyznaję szczerze - ani razu. Ani nie jeździł, ani konferencji nie organizował, ani bon motów nie rzucał. Chory może.... albo co. Za to zwalista postać Romana Giertycha nie znikała z ekranów. Szef LPR-u do bólu wykorzystywał tragedię gdańską i swój pisany na kolanie program bezpiecznej szkoły. Jeździł po kraju, kusił, obiecywał, reklamował. Nie było to może i źle pomyślane, ale na niewiele się zdało. LPR jest na pewno największym przegranym tych wyborów. A jeśli potwierdzi się rzeczywiście, że wice-Giertych przegrał w Warszawie z reprezentantem komitetu Gamoni i Krasnoludków, to sromota będzie straszna. Zważywszy na to, że wszystkie ostatnie wybory samorządowe przynosiły sukces ugrupowaniu rządzącemu, PiS nie ma szczególnych powodów do satysfakcji. Owszem w radach gmin i powiatów triumfował. Ale polityczny papierek lakmusowy - czyli wybory do sejmików - zabarwił się na pomarańczowy kolor Platformy Obywatelskiej. W sojuszu z PSL-em i dzięki blokadom list (to swoją drogą okazał się największy strzał w stopę tych wyborów. Blokowanie wymyśliła LPR i zdaje się, że dostarczyła w ten sposób sporej ilości mandatów PiS-owi, sama nie odnosząc z blokad właściwie żadnych korzyści) będzie mogła rządzić w 9 czy 10 województwach. A w wyborczy wieczór słychać było kamienie spadające z platformijnych serc. To była ostatnia szansa dla partii Donalda Tuska. Trzecie z kolei przegrane wybory podcięłyby jej skrzydła na amen. Teraz zyska może nieco wigoru, choć by dorównać w entuzjazmie i wierze w siebie PiS-owi, musi jeszcze sporo popracować. A na początek wygrać przynajmniej w jednym z dwóch największych polskich miast. W Łodzi będzie to chyba mission impossible, w Warszawie mission bardzo difficult, bo Kazimierz Marcinkiewicz to gracz wagi superciężkiej i nawet z poparciem Borowskiego, Hanna Gronkiewicz będzie musiała sporo się nabiedzić, by zostawić go w pokonanym polu. k.piasecki@rmf.fm Konrad Piasecki, RMF