Po pierwsze, sympatia Polaków jest po stronie strajkujących. Bo uważają, że nauczyciele powinni zarabiać więcej, powinni być bardziej szanowani, że od tego jak kształcone są nasze dzieci, zależy ich przyszłość. Więc trudno Polakom zrozumieć, dlaczego rząd nie chce dać im podwyżki. I to ten rząd, który siebie wynagradza hojnymi premiami, który opowiadał na lewo i prawo, że pieniądze ma (bo wystarczy nie kraść), i który co chwila czyni kolejnym grupom rozmaite prezenty. Akurat w weekend rozniosła się wiadomość, że Jarosław Kaczyński zamierza dopłacać do każdej krowy 500 zł, a do każdej świnki - 100 zł. To nie jest do końca prawda, być może od roku 2021 Unia Europejska zastosuje takie dopłaty do hodowli ekologicznej, i o tych pieniądzach Kaczyński mówił, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Bo w świat poszedł komunikat - PiS nie ma pieniędzy na nauczycieli, ale ma na krowy i świnie. I to jest komunikat dla partii rządzącej dewastujący. W ogóle, jeśli chodzi o zmagania z edukacją, PiS przegrał propagandowe zapasy także na innym polu. Otóż, w ostatnich dniach, gdy temat strajku narastał, próbował Polakom zohydzić szefa ZNP Sławomira Broniarza, i wziąć na huk nauczycieli. To się nie udało. Broniarz zorganizował strajk, zyskując w środowisku pracowników oświaty około 80 proc. poparcia. To jest jego wielki sukces, przecież większość strajkujących to niezrzeszeni, związkowcy w szkołach stanowią niewielką grupę. Pamiętajmy też, że ostatni porządny strajk nauczycieli miał miejsce w roku 1993, czyli pokolenie temu. Potem byli oni zbywani, górnicy to nie byli, opon nie palili, kolejne rządy ich problemami raczej się nie przejmowały. A oni sami nie wierzyli, że potrafią się zorganizować. I proszę, w roku 2019 się udało! A teraz o huku. Do tej pory wszystkie płacowe postulaty nauczycieli zamykano prostym argumentem, że mają pensum 18 godzin tygodniowo, i dwa miesiące wakacji, więc może zarabiają niewiele, ale i niewiele też pracują. Dziś ten argument już nie działa. ZNP mozolną pracą wytłumaczył, że lekcje przy tablicy to jedno, a sprawdzanie prac domowych i klasówek, rady pedagogiczne, wywiadówki itd., to drugie. I że wakacje to też są trzy-cztery tygodnie wolnego. I że dzisiejsze zarobki nauczycieli w obecnych czasach są naprawdę niesprawiedliwie małe. Dodajmy do tego jeszcze jedno - nauczyciele to wielka grupa zawodowa, to 600 tys. ludzi, więc każdy z nas albo ma w rodzinie, albo zna prywatnie jakiegoś belfra. I na własne oczy widzi, że nie są to ludzie ociekający pieniędzmi, a raczej żyjący skromnie i bez ekscesów. Naprawdę, trudno wobec takiej grupy, tak jak PiS lubi to robić, zorganizować "gniew ludu". À propos "gniewu ludu"... Przez lata całe te 18 godzin pensum było wypominane nauczycielom przez różnej maści liberałów, z politykami PO na czele. Że nie chcą pracować, że są leniwi, i w ogóle. Liberałowie rzucali przy tym gromy na biednego Broniarza, że związkowy dinozaur itd. No i proszę, dziś Platforma popiera strajk nauczycieli, dawne czasy poszły w niepamięć. Oczywiście, nie mam złudzeń, Platforma, gdyby rządziła, strajku nauczycieli by nie poparła, ale jest w opozycji, chce PiS-owi zaszkodzić, i to określa jej działania. A konsekwencje tego są takie, że strajk nauczycieli nie jest już zwykłym strajkiem kolejnej grupy zawodowej. On, ze względu na okoliczności, staje się starciem z rządem. Z jednej strony mamy więc PiS (z "Solidarnością" pod pachą), z drugiej - nauczycieli i opozycję. Czyli lewicę, której było zawsze blisko do ZNP, ludowców i Platformę. Solidarność opozycji z nauczycielami ma jeszcze jeden aspekt - otóż strajki będą popierane przez te samorządy, w których rządzi opozycja. Czyli w dużych i średnich miastach. Nauczycielom będzie więc łatwiej, będą czuć poparcie. Czyli ten strajk za chwilę przekształcić się może w próbę sił władza - opozycja. A to oznacza, że może trwać długo, być strajkiem na wyniszczenie. Kto na tym lepiej wyjdzie? Wszystko zależy od determinacji nauczycieli, czy dadzą się podzielić czy nie. Jeżeli będą mocni - to wygrają. A rząd? Jeżeli strajk będzie długo trwał, to rząd ryzykuje kryzys społeczny, rozpowszechniające się przekonanie, że sobie nie radzi. Taka opinia, zwłaszcza w perspektywie zbliżających się wyborów i trwającej już kampanii wyborczej, jest dla PiS-u jak eksplodujący granat. Na dobrą sprawę, im rząd szybciej dogada się z ZNP, tym dla niego lepiej. Bo z każdym dniem będzie na tym konflikcie tracił. Więc warto szybko zamknąć temat. Ale rząd może kalkulować inaczej. Że jak ugnie się przed nauczycielami, to za chwilę do kasy ruszą inne grupy społeczne. Że ustępując, de facto daje pola opozycji. A przecież musi zachować twarz. Musi być silny. I takich psychologicznych pułapek może być w tej sytuacji więcej. Choćby rozkaz Jarosława Kaczyńskiego - ani złotówki w tył! Ale co wtedy? To PiS wpadł w tę pułapkę, szastając pieniędzmi na lewo i prawo, i omijając nauczycieli wielkim łukiem. Więc oni się przypomnieli. Naprawdę, kogoś to dziwi?