Stało się tak pomimo wielkiej presji ze strony części opinii publicznej, otoczenia międzynarodowego (największe banki centralne świata podnoszą) oraz z samego wnętrza Rady Polityki Pieniężnej (czyli tego organu NBP, który decyduje o wysokości stóp). W której to Radzie pojawili się ostatnio nowi członkowie skłonni podnosić stopy bez specjalnego oglądania się na społeczne koszty takich posunięć. Presja szła więc w tym kierunku, by stopy dalej podnosić. Tak jak to miało miejsce przez większą część 2022 roku. W normalnych czasach decyzje NBP w sprawie stóp nie ekscytują raczej szerokiej publiczności. Teraz jest jednak inaczej. Dzieje się tak z powodu kryzysu inflacyjnego wywołanego wzrostem cen energii i spowolnieniem handlu międzynarodowego. W takich warunkach publiczność patrzy od wielu miesięcy na bank centralny i oczekuje: "zróbcie coś, jesteście do cholery odpowiedzialni za inflację". Tu jednak zaczyna się problem. I to trojakiej natury. Po pierwsze, polska konstytucja faktycznie stanowi, że NBP stoi na straży poziomu cen. Ale obecne kierownictwo banku nie ukrywa przecież, że czuje się odpowiedzialne także za inne (wykraczające poza samą inflację) konsekwencje swoich posunięć. W tym za tempo wzrostu gospodarczego, sytuację ludzi i firm w kredycie czy wreszcie za poziom bezrobocia. A to niestety jest ze sobą ściśle połączone. Bo podwyższanie stopy procentowej banku centralnego nie odbywa się w próżni. Im bardziej gorliwie bank centralny chciałby przy jej pomocy zbijać inflację, tym gorzej dla koniunktury, dla rat kredytów, dla bezrobocia. To także warto brać pod uwagę, bo to przekłada się na życie ludzi. I bardzo dobrze, że robi to dziś NBP. To znaczy, że trochę się tej presji na podwyżki stóp bank centralny zaczął opierać. CZYTAJ TEŻ: Glapiński: Dalsze spowolnienie aktywności gospodarczej jest pewne Po drugie, od początku tego kryzysu wielu ekonomistów pokazuje, że tej inflacji nie zbije się stopą procentową. A to z tego powodu, że choćby nawet stopa poszła w górę do 20 proc. (dziś jest mniej niż 7) to i tak nie sprawi, że potanieją surowce energetyczne. A wiec także sama cena energii dla konsumenta końcowego. Przeciwnie, idąc tą drogą ciągłych podwyżek, bank centralny wyrządzić może wiele szkód. W zasadzie nic nie poprawiając. No może poza robieniem wrażenia, że przecież "coś robimy" i "krzątamy się". Po trzecie wygląda na to, że z podwyższoną inflacją będzie trzeba trochę pożyć. A więc się do niej jakoś przyzwyczaić. I to nie jest wina żadnego złego, głupiego czy nieudolnego bankiera centralnego. To efekt szerszych procesów. Uzależnienia się Europy od gazu z Rosji. Albo szerzej - bogatego Zachodu od tanich surowców sprowadzanych gdzieś z daleka. Teraz - po rosyjskim ataku na Ukrainę - przebija się na Zachodzie przekonanie, że to była pułapka, z której musimy wychodzić. Ale to nie są rzeczy, które da się poprzestawiać z dnia na dzień.