Swianiewicz, wychowany w polskiej rodzinie w Dyneburgu, a kształcony w Moskwie (potem także w Paryżu i Kilonii), od dzieciństwa więc biegle władający trzema językami, ekonomista, prawnik, był wielkim erudytą i cenionym specjalistą, wykładowcą renomowanych zachodnich uczelni. Film po większej części ilustrował tylko materiałami archiwalnymi czytane przez aktora fragmenty jego wspomnień. I te właśnie wspomnienia były porywające. Rzuciłem się ich natychmiast szukać, niestety, okazało się, że książki Swianiewicza, w tym główne dzieło "W cieniu Katynia", są w wolnej od 20 lat Polsce absolutnie nie do zdobycia. Cóż za hańba i wstyd! Dwa fragmenty owych wspomnień uderzyły mnie szczególnie. Pierwszy dotyczył lat międzywojennych. Oto, jak zapisał świadek epoki, w latach trzydziestych każdy, kto publicznie zwracał uwagę, że możemy zostać zaatakowani przez Rosję - zwłaszcza w chwili, gdy wejdziemy w konflikt z Niemcami - gaszony był argumentem: Sowieci mają tyle terenów, że nie są w stanie ich zagospodarować, nie potrzebują żadnych nowych, niczego z ich strony się nie trzeba obawiać. Powtarzali to jednogłośnie naukowcy, dziennikarze, politycy, wybitni artyści. I nie tylko powtarzali - wręcz wyśmiewali każdego, kto mówił, że bolszewicy są groźni i agresywni. Przecież - przecież! - wszyscy wiedzą, że Sowieci mają terenów aż za wiele i nowych nie potrzebują, trzeba być obsesjonatem, żeby Polaków straszyć Stalinem! Rzeczywiście, słuchając tych słów przypomniałem sobie, jak jeszcze w latach wczesnej młodości udało mi się dorwać przedwojenną książkę o Związku Sowieckim. Przedwojenna książka - ludziom młodszym pewnie trudno sobie wyobrazić, co to wtedy znaczyło. Więc, oczywiście, rzuciłem się na to dzieło wygłodniały i przeżyłem potworne rozczarowanie, stwierdzając, że jest to jakaś sterta bzdur - że jakoby ZSSR jest państwem całkowicie skupionym na wewnętrznych problemach, zajętym swoimi sprawami, że przez kilkadziesiąt jeszcze lat zajęte będzie "budowaniem socjalizmu w jednym kraju" i nie ma żadnych tendencji do ekspansji, przeciwnie, z roku na rok pogrąża się w coraz głębszym, obsesyjnym wręcz izolacjonizmie. Nie pamiętam nazwiska człowieka, który te mądrości rodakom objawiał, pamiętam tylko, iż książka wydana była w roku 1932. Czy stanowiła dzieło "pożytecznego idioty", czy świadomego agenta wpływu, nie sposób orzec. Oto ciekawy temat dla historyków - obraz Sowietów w polskiej prasie, w wypowiedziach polskich elit opiniotwórczych tamtego okresu. Kto i gdzie najgłośniej wtedy gardłował, żeby nie straszyć Polaków bolszewikami, kto wyśmiewał te "antyrosyjskie obsesje"? Nawet to, co jawne, będzie ciekawe - bo najciekawszego, oczywiście, bez dostępu do rosyjskich archiwów napisać się nie da, a jak jest z dostępem do nich, wiadomo. Tylko dzięki rosyjskim historykom wiemy dziś, że szpiegami NKWD było wielu wysokich urzędników II RP, w tym szef departamentu wschodniego MSZ, a także, jak byśmy dziś ich nazwali, "ekspertów", z usług których korzystały nasze władze cywilne i wojskowe. Ale o agentach wpływu nie wiemy nic. A przecież ten obraz ZSSR - odwróconego plecami do świata i mającego "aż za dużo" terytoriów jak na swoje potrzeby i możliwości - obraz, który z całą pewnością legł u podstaw brzemiennych w skutki decyzji Becka i Rydza-Śmigłego, sam z siebie się nie wziął. Skojarzyła mi się zresztą ze wspomnieniami Swianiewicza inna, ciut wcześniejsza lektura, po którą - zresztą za radą przyjaciela, który pierwszy zwrócił na to uwagę - sięgnąłem po latach parę dni wcześniej. A mianowicie "Kadencja" Jana Józefa Szczepańskiego, z jego opisaniem rocznej działalności na stanowisku prezesa ZLP pomiędzy Sierpniem a Stanem Wojennym. Niesamowicie czyta się tę książkę teraz, mając w głowie wiedzę o penetracji środowisk artystycznych przez SB. Bo przy pierwszej lekturze, przy opisach kolejnych kłótni, obstrukcji, opisach nagłego torpedowania różnych pomysłów przez tego czy innego czcigodnego i poważanego autora, któremu ku ogólnemu zaskoczeniu nagle odbijało, że to" nie ma sensu", że tamto "niepotrzebne prowokowanie władzy", albo że "oni nas wszystkich", albo jeszcze coś, w każdym razie, żeby nagle wszystko rozbijać - myślałem sobie, jak może wszyscy, o "polskim piekle", o tym, jak w tym kraju nawet ("nawet"!) elity nie potrafią współpracować, dogadywać się, wznosić ponad egoizm i podziały. A dziś, kiedy już wiadomo o tych panach i paniach, że należeli do licznego grona tych, co "coś tam podpisali, ale nikomu nie szkodzili", nabiera ta lektura nowej głębi i właściwego, dopiero teraz, sensu. Serdecznie polecam. Swianiewicza też oczywiście polecam, choć ma to znaczenie czysto symboliczne, bo "W cieniu Katynia" wydane było w III RP tylko raz, w roku 1990, a "Dzieciństwo i młodość" w homeopatycznym nakładzie wydała własnym staraniem jego rodzina. Być może dlatego się tak stało, że tak wiele w jego wspomnieniach zaskakujących obserwacji. Wspomnę o drugiej, która z tego, co cytowano w filmie, najbardziej mi zapadłą w pamięć. Otóż: wspominając pobyt w sowieckiej niewoli, twierdzi Swianiewicz, że zachowanie jego kolegów - oficerów wobec okupanta było diametralnie inne niż zachowanie prostych żołnierzy. Ci drudzy po prostu uważali Rosjan za wrogów i okupantów, sprawa była dla nich oczywista - pełna obcość. Oficerowie natomiast, inteligenci, w większości okazywali sowietom życzliwą ciekawość. Nie chodzi tu o gotowość zdrady, takich było niewielu - ale jednak w tej grupie patrzono na Sowiety jako na kraj wielkiego eksperymentu, który może nam okazuje swe najgorsze skutki, ale jednak o coś wielkiego i pięknego tu chodzi, do czegoś godnego pochwały się dąży, warto ich lepiej poznać... Powiada Swianiewicz (cytuję z pamięci, ale na pewno wiernie), że patrząc na to nabrał przekonania, iż jeśli kiedykolwiek uda się bolszewikom zsowietyzować Polskę, to, wbrew ideologii, nie poprzez lud, ale właśnie poprzez elitę. No dobrze, powie ktoś, ale co to ma do rzeczy - jakieś starocie, gdy tyle się dzieje? Katastrofa, żałoba, kampania wyborcza, histeria, że wraca IV RP, a ten tutaj o nie wiadomo czym... No cóż, drodzy moi czytelnicy. Zbyt wysoko oceniam waszą inteligencję, żeby tłumaczyć, dlaczego mi się te wspomnienia Swianiewicza skojarzyły z chwilą obecną. Rafał Ziemkiewicz