Przyznam, że nie za bardzo rozumiem tę wrogość, ona - racjonalnie na to patrząc - trudna jest do wytłumaczenia. Bo czegóż chce ogolona młodzież? Żeby geje i lesbijki pochowali się po mysich dziurach i nic o sobie nie mówili. Przepraszam, a cóż takiego dzieje się, gdy o sobie mówią? Jakaż szkoda z tego wynika? To co, jak zdrowy narodowo katolik zobaczy geja, to już z samego spojrzenia pomiesza mu się, i zamiast płodzić dzieci rzuci się w wir męsko-męskiej rozpusty? Panowie, tak mało wiary we własny naród? To takie boje dziś toczycie? Walki w ostatnich dniach było więcej. Znaczy się, premier walczył z kibolami. W prosty sposób - bo zamykał stadiony. To jest pomysł o uderzającej prostocie. Wyobraźmy sobie sytuację podobną: do restauracji przychodzi klient, awanturuje się, rozbija stoliki, obraża gości. Co zrobić w takiej sytuacji? Jak to co? Zamknąć restaurację! Albo inny przykład: jest droga X, po której kierowcy jeżdżą za szybko i powodują wypadki. Jakie jest rozwiązanie tego problemu? Zamykamy drogę! I tak dalej. Aż wreszcie spełni się marzenie pana Kononowicza z Białegostoku, że nie będzie niczego. Oczywiście, nie posądzam Donalda Tuska o jakieś naiwności, o to, że wierzy, że zamykając stadiony zmieni polskich kibiców. Pisałem już o tym tydzień temu, więc nie ma sensu się rozwodzić - wojna z kibolami to przede wszystkim polityczny trik. Donaldowi Tuskowi potrzebna jest odbudowa image'u polityka zdecydowanego, silnego, któremu o coś chodzi. Potrzebuje więc małej, zwycięskiej wojenki. Kibole są tu idealnym przeciwnikiem - jest ich niewielu, w zasadzie garstka, więc wielkich strat rząd wchodząc z nimi w zwarcie nie poniesie. Są też nielubiani w społeczeństwie, które uważa, że trzeba z nimi zrobić porządek. A poza tym i tak mają poglądy skrajnie prawicowe, więc Platforma boksując się z nimi niewiele traci. Bardziej zaawansowana technologicznie jest gra z lewicą. Teoretycznie głównym przeciwnikiem PO jest PiS. Wojna z Jarosławem Kaczyńskim to główne polityczne paliwo Donalda Tuska. Tu już są rowy głęboko wykopane. Dlatego też transfery wyborców między PiS a PO są śladowe, tu niewiele się dzieje. Cóż więc mają czynić wyborcy rozczarowani do rządu? Mają do wyboru trzy rozwiązania: mogą zamknąć oczy, zacisnąć zęby i zagłosować na PO. Tak zrobi Andrzej Olechowski - już to zapowiedział. Mogą nie iść do wyborów. Mogą oddać głos na SLD. Jak więc widać, to Sojusz jest największym dla PO zagrożeniem, bo to on ma możliwości podbierania Platformie wyborców, rozbija diabelską alternatywę "albo Donald - albo PiS". Z tego punktu widzenia dla Tuska najwygodniejsza jest sytuacja, w której PiS ma te trzydzieści parę procent wpływów, w sam raz tyle, żeby był na tyle słaby, by nie mógł nic, i na tyle mocny, by straszyć Polaków. No a SLD zepchnięty jest do kąta. I tak się czyni. Jednym z elementów tego spychania jest wmawianie, że po wyborach będzie koalicja PiS-SLD. To Tusk powtarza, choć nie ma na to cienia dowodu. Ale takim powtarzaniem koduje w głowach wyborców przekonanie, że głosowanie na SLD to prawie tak samo, jak głosowanie na PiS. A to skuteczny straszak. Kolejnym elementem spychania do kąta SLD jest podbieranie mu znanych twarzy. Bartosz Arłukowicz jest tego przykładem. Podobno w jego ślady mają iść inni. To jest kolejny komunikat kierowany do wyborców: po co głosować na lewicę, skoro znani i popularni lewicowcy są na naszych listach? Jesteśmy ładniejsi, wszyscy fajni przechodzą do nas! I już w tym rejwachu nikt nawet nie pyta, co w partii rządzącej się zmieni, gdy kilku byłych lewicowców do niej przejdzie. Czy PO zmieni swój negatywny stosunek wobec in vitro? Czy porzuci liberalny punkt widzenia wobec polityki społecznej? Czy programowo przesunie się choć o centymetr w lewo? Przecież wiadomo, że się nie przesunie... Do tego wszystkiego dorzućmy jeszcze jedno - Platforma i zaprzyjaźnieni z nią publicyści powtarzają, że lewica się skończyła, że zero tam myśli programowej itd. Tak jakby PO tryskała programowymi pomysłami i tętniła intelektualnym życiem... To samo dotyczy zresztą PiS-u, gdzie myśl polityczna to funkcja humoru i samopoczucia prezesa... Po prostu, czas elektronicznych mediów nie sprzyja programowym dysputom, tu liczy się głównie PR i mocne hasła.I tyle. Póki co, ta gra z SLD Tuskowi się udaje. Sojusz stoi w sondażach, wyborcy zastanawiają się, dlaczego SLD nie potrafi przyciągać znanych ludzi lewicy, dlaczego ich gubi? Przecież jeszcze 10 lat temu to lewica przyciągała innych, to ona była tym magnesem. Teraz nie jest. I póki Grzegorz Napieralski tego nie zmieni, to będzie miał kłopoty. A czy zmieni? Teoretycznie jest to możliwe. Wejście Arłukowicza do PO i możliwe transfery innych lewicowców to przecież wspaniała możliwość sprawdzenia PO, zarzucenia jej lewicowymi (i to tymi z lewicowej umiarkowanej półki) postulatami. Niech pokażą, gdzie są. Tylko że, takie mam wrażenie, Napieralski nie dostanie nawet szansy, by taką operację przeprowadzić. Premier mu ucieka. I szalenie trudno będzie go złapać. Bo polityka złapać można na przysłowiowy konkret, a nie na tzw. efekty. A premier walczy z kibolami, premier podpisuje Pakt dla Kultury, z wielkimi fanfarami, choć pewnie jeszcze parę miesięcy temu sam uznałby to za szaleństwo, premier będzie szykował się na przyjęcie Obamy, i tak dalej. I tak dalej, aż do jesieni. Robert Walenciak