Od lat pokutuje w Polsce, silne i bezdyskusyjne przekonanie, że lokalny działacz partyjny będzie lepszym posłem niż przybysz z Warszawy czy jakiegokolwiek innego regionu kraju. Argumenty na poparcie tej tezy zwykle oscylują wokół twierdzeń, że ,,spadochroniarz" nie zna lokalnej specyfiki, że nie będzie czuł związków z regionem i wyborcami i że szybko zapomni któremu okręgowi zawdzięcza mandat. Wszystkie te argumenty pachną mi raczej lokalnym szowinizmem niż zdrowym rozsądkiem. I udowadniają, że myślenie o roli parlamentarzysty jest skażone absurdalnym przekonaniem, że rolą posła i senatora jest głównie lobbing na rzecz regionu i walka o jego mniejsze i większe interesiki. Zgoda, że tak często bywa, ale czas zmienić to myślenie. Poseł ma być kimś kto walczy o dobry kształt ustaw, uchwala dobre prawo i decyduje o losach rządów i ministrów. Jego praca to nie jest zajęcie opłacanego przez podatnika lobbysty, który w zamian za pensje wyszarpuje dla swego regionu frukty. Oczywiście naiwnością byłoby przekonywanie, że ten ,"regionalny" aspekt nie powinien ani trochę wpływać na spojrzenie posła. Oczywiście, że są takie sprawy lokalne, dla których rozstrzygnięcia parlamentarne mają kluczowe znaczenie. Tak jest choćby z przesunięciami budżetowymi czy decyzjami dotyczącymi np. lokalizacji szkół wyższych. Ale posłowie - nie zapominając o - oby szlachetnym - partykularyzmie, powinni umieć wznieść się czasem ponad to, uznać, że interes kraju czy innego regionu może być ważniejszy. Sprawiać by sejm był jak najdalszy od areny na której politycy - niczym gladiatorzy - zabijają się wzajemnie walcząc o każdy grosz dla swego pana. Posłów ,"lokalnych" mamy w sejmie co niemiara. Gminni i powiatowi działacze, którymi partie obsadzają listy, by zdobyć dodatkowych kilka tysięcy głosów, plączą się po Wiejskiej całymi stadami. Niestety - rzadko sprawdzają się w parlamentarnym życiu. Często jest tak, że nim oswoją się z Wiejską, zrozumieją jak się ją ,"je", dochrapią jakiejś pozycji, wypadają z gry i albo wracają do siebie z poczuciem rozczarowania, albo partia ,"przerzuca" ich na inny odcinek i zostają burmistrzami czy prezydentami. "Spadochroniarze" odróżniają się od nich zdecydowanie na korzyść. Zazwyczaj przychodzą do sejmu wiedząc czego chcą i będąc specjalistami w jakiejś dziedzinie. Ożywiają życie sejmowe i prace komisji. Wnoszą świeży powiew i wiedzę. Jeśli nawet są zawodowymi politykami, wysłanymi z Warszawy w teren, to przydają się sejmowi znacznie bardziej niż wszyscy działacze lokalni razem wzięci. A przy okazji - potrafią zrobić mnóstwo dobrego dla swego matecznika. Pomstowanie na nich zdaje mi się albo jakimś nieporozumieniem, albo odruchem stadnym, skutecznie podjudzanym przez miejscową ,"elitę" polityczną. Konrad Piasecki