Smoleńsk Tuska
Roman Giertych z kontrowersyjnego zaplecza polityczno-organizacyjnego Donalda Tuska urósł do roli najważniejszego polityka rządzącej koalicji. Radykalizm w polskiej polityce nigdy rządzącym na dobre nie wychodził, a mimo tego w niego brną. Bo czym innym jest forsowanie niedorzecznej tezy o wielkim fałszu wyborczym?

Dziesiątki tysięcy zawiadomień o fałszerstwie, z których duża część sygnowana jest numerem PESEL Romana Giertycha. Opowieści w publicznych mediach o środkach na przeczyszczenie dodawanych po cichu przez pisowskich członków komisji członkom niepisowskim tylko po to, by sfałszować wybory.
Historie o spisku ośrodków sondażowych, a także Fantomasie Jarosławie Kaczyńskim, który już dokładnie wiedział, jaki będzie wynik, na kilka godzin wcześniej, bo w wyniku wielkiego fałszerstwa wszystko miał policzone. Do tego dochodzi analiza nieznanego wcześniej pana doktora, który tylko sobie znaną metodologię zastosował do badania "anomalii występujących z jednej strony".
Co więcej, liczba podejrzanych i winnych się rozszerza. To już nie tylko PiS-owscy członkowie komisji wyborczych, to współpracujący z nimi przedstawiciele innych komitetów, członkowie PKW, a teraz koalicyjni politycy niechcący brać udziału w spektaklu reżyserowanym przez Romana Giertycha.
Czy naprawdę politycy Platformy Obywatelskiej sądzą, że zbudują na tym siłę przed przyszłymi wyborami? Czy Donald Tusk, Adam Bodnar, jego zastępca i wspierające ich media na pewno postawili na dobrego konia? Czy też dali się ponieść pewnej inercji?
Poszli za najsilniejszym, najbardziej radykalnym rozwiązaniem i tezą promowaną przez jednego polityka, a zarazem adwokata ludzi władzy. Jemu niewątpliwie służącą, bo jego elektorat i zaplecze od lat stanowią radykałowie, ale na pewno niesłużącą tym, którzy chcieliby docierać do wyborców umiarkowanych, symetrystów, do centrum, odpowiadać na rzeczywiste problemy ludzi.
Inflacja emocji
A przecież, jak w wielu innych sprawach, można było się uczyć od przeciwników. W 2011 roku PiS bardzo mocno postawiło w wyborach na tematykę smoleńską, promowanie na twardo hipotezy o zamachu i zdradzie rządzących elit, włącznie z Donaldem Tuskiem. I przegrali wówczas walkę o władzę.
W 2015 i 2019 roku postawili natomiast na spokojną opowieść o rozwijającym się kraju, a Antoni Macierewicz i inni politycy uchodzący za jastrzębi zostali schowani. W 2023 roku znowu rozpoczęła się opowieść o zdradzieckim Tusku, retrospekcje i radykalny język. Oczywiście, nie tylko to decydowało, ale prawidłowość jest dość oczywista.
Małe są szanse, i najwyraźniej widzą to koalicjanci Donalda Tuska, na przekonanie większości elektoratu co do tego, że będący w opozycji PiS sfałszował wybory w całej Polsce tak, że wpłynął na ich wynik.
Co więcej, nie ma na to dowodów, a nawet poszlak. Liczba realnych nieprawidłowości jest mniejsza, niż bywało wcześniej. Na to władza też ma odpowiedź. Organ, który to stwierdza, jest nielegalny. Tyle że władza ta jest oparta o większość sejmową zatwierdzoną właśnie przez ten organ.
Wszystko to wymaga ogromnej ilości emocji. Ogromnej ilości emocji, by w to uwierzyć. Emocji, czasem wręcz zaangażowania, wyboru pewnej ścieżki polityczno-internetowego aktywizmu, charakterystycznej dla "silnych razem" Giertycha czy niektórych wspierających władzę pracowników mediów, ale nie aż tak trwałych w elektoracie centrum chcącym chleba i mocno już znudzonym igrzyskami.
Balanga w PiS
Oczywiście, są pewne korzyści - z punktu widzenia rządzących. Na bok całkiem poszedł raport OBWE i wszelkie dyskusje o nadużyciach wyborczych obecnej ekipy, w tym nielegalnym finansowaniu kampanii wyborczej. Donald Tusk i jego ekipa w dużym stopniu korzystają tu z tego, że ich przeciwnicy po zwycięstwie ewidentnie "poszli w długą", czyli zaczęli fetować. Rozjechali się na urlopy, pozamykali etap przedwyborczy, niektórzy zaczęli już dzielić nie tylko stanowiska w Pałacu Prezydenckim, ale i rządzie.
Na bok poszły kwestie migranckie, Zielony Ład, problemy społeczne, spóźniające się inwestycje infrastrukturalne. Ale przecież to wszystko wróci. Już zaraz.
Najtwardszy elektorat, owszem, może żyć "skradzionymi wyborami" na lata. Obsłuży go Roman Giertych. A co zostanie Donaldowi Tuskowi? Bańka złożona z robionych na zamówienie badań, totumfackich polityków i obsługujących ich redaktorów może się okazać zbyt małym atutem.
Rzeczywistość, którą kreują na potrzeby władzy, ma się do prawdy jak szanse Rafała Trzaskowskiego w wyborach. To na pewno nie starczy, by wygrać wybory za dwa lata, ale też może być to za mało, by utrzymać realną władzę w rządzącym układzie na dłużej.
Wiktor Świetlik