"Niemcy od lat zachowują się opieszale i są winne NATO miliardy, które muszą spłacić" - w 2020 roku grzmiał prezydent USA Donald Trump. Zapowiedział zmniejszenie liczby amerykańskich żołnierzy. Niezależnie od tego, czy był to wówczas tylko wygodny pretekst do wycofania się z Europy i oszczędności, Trump przedstawił uzasadnienie, które odzwierciedlało obiegowe przekonanie o niemieckiej "jeździe na gapę". Wedle tej interpretacji Waszyngton wykłada miliardy dolarów na zapewnienie parasola bezpieczeństwa nad Europą, tymczasem Niemcy nie respektują ustaleń NATO o przeznaczaniu na obronność co najmniej 2 proc. PKB. W zamian za to - żyją nieprawdopodobnie wygodnie - i jeszcze kupują tanią ropę i gaz od (wówczas) potencjalnego wroga NATO, czyli Rosji. Krótko mówiąc, Trump dowodził, że przynajmniej częściowo niemieckie państwo opiekuńcze istnieje na amerykański "kredyt". Trump nie byłby sobą, gdyby nie zasugerował, że to za karę - która spadnie na miasta garnizonowe, skąd wyjadą amerykańscy żołnierze, wydający tam pieniądze. Silne militarnie Niemcy? Wówczas nad Wisłą ten i ów cieszył się, że prezydent Trump ruga Niemcy. Premier Mateusz Morawiecki zapraszał wówczas amerykańskie oddziały z Niemiec do Polski. Słabość militarna Berlina mogła być szansą dla naszego kraju. Niektórzy komentatorzy zwracali jednak uwagę na dwuznaczność sprawy. Sama deklaracja Trumpa o wycofaniu części wojsk brzmiała nieomal jak zachęcenie do zwiększenia aktywności rosyjskiej, jak to miało wcześniej miejsce na Bliskim Wschodzie. Co więcej, zmuszenie Berlina do zwiększenia wydatków do 2 proc. PKB, owa wizja silnej armii niemieckiej - choćby z oczywistych powodów historycznych - budziła opór u niejednej osoby w Polsce. Silne militarnie Niemcy - to dla nas dobrze czy źle? - odpowiedź na tak proste pytanie wydawała się irytująco skomplikowana w 2020. Wówczas zwykle po stronie rządowej szablonowo krytykowano Berlin lub po stronie opozycji unikano deklaracji. Po 24 lutego 2022 roku jednak pytanie wróciło - i to ze zdwojoną siłą. Odpowiedź z polskiego punktu widzenia, sądząc po wypowiedziach polityków i komentatorów, wciąż nie jest prosta. Dopóki parasol NATO - czytaj: USA - znajduje się nad głowami, można powiedzieć, że silna armia niemiecka to dobrze dla Polski, choćby na poziomie ogólnego odstraszania Rosji. Jednak ujawniany w ostatnich trzech miesiącach realny stan Bundeswehry oraz zapasów budzi zdumienie, które przechodziło w rozczarowanie. To ma być silna armia? Obecnie wielu komentatorów wierzy, że w Niemczech - dzięki zastrzykowi ogromnych pieniędzy - można przejść od słabej do silnej armii. Owszem, w teorii. W praktyce można też wydać miliony bez sensu. Czasu się zresztą nie kupi, a wojna toczy się właśnie teraz. Ku armii europejskiej Na razie decyzja o dozbrojeniu Niemiec - poprzez planowane zakupy broni, jak amerykańskie myśliwce F-35 - wydaje się wzmacniać NATO oraz USA, pośrednio zatem grać na bezpieczeństwo Polski. Oczywiście pod warunkiem, że znów nie zostanie wybrany prezydentem USA ktoś z punktu widzenia polityki międzynarodowej nieprzewidywalny. I tu dla niektórych z nas sprawa najważniejsza: Czy jednak można pozbyć się obaw geopolitycznych - na tle historii polsko-niemieckiej? Na pewno nie jest to proste. Ogromna armia niemiecka automatycznie budzi lęki, nie tylko zresztą nad Wisłą. Wobec obaw o stabilność USA, pewnym wybiegiem na naszą korzyść mogłoby być zagranie na drugim instrumencie, czyli budowa potężnej armii europejskiej. Tu jednak musielibyśmy chcieć zdecydowanego kroku w stronę federacji europejskiej. Nie tylko my. Pozostaje mieć nadzieję, że od lutego roku 2022 zdają sobie z tego sprawę także rodzimi obrońcy maksymalnej suwerenności.