Bo można mieć do JMR żale, pretensje i zadry, ale polityk tego formatu jest wśród naszej klasy politycznej unikatem. Owszem przyznaje, że unikatem w każdym tego słowa znaczeniu, ale uważam, że należałoby go wziąć pod ochronę albo - w ostateczności - przyszpilić w jakiejś efektownej gablotce, a nie upokarzać i wskazywać poślednie miejsce w szeregu. Dzieje Platformy mają w sobie coś z historii upadku republiki rzymskiej. To "coś" to powtarzające się triumwiraty i zastępujące je duumwiraty. Rolę pierwszych triumwirów - Pompejusza, Krassusa i Juliusza Cezara pełnili Płażyński, Olechowski i Tusk. Tego pierwszego wykończył ten trzeci, tego drugiego - "homo novus" - Rokita. W drugim triumwiracie Cezar Oktawian - Tusk pozostał, Markiem Antoniuszem został Rokita, Lepidusem - Gilowska. Lepidus przepadł i choć co prawda odnalazł się w rządzie Kaczyńskiego, to już nie w dawnej formie. Triumwirat zastąpił duumwirat, ale ten właśnie się kończy i Platforma wchodzi w okres cesarstwa. Jak wiadomo dla Rzymu cesarstwo było okresem rozkwitu i świetności. Czy tak samo będzie w Platformie? Wątpię. W przesuwaniu na boczny tor Rokity - moim zdaniem - nie ma drugiego dna. Polityczno-publicystyczne tezy, że ten ruch ma ułatwić Platformie zbliżenie do lewicy, a nawet stopienie się z nią w jedną partię pod wodzą Kwaśniewskiego uważam za political fiction. Wpływy JMR w partii są śladowe. Niedoszły premier z Krakowa nie stworzył wokół siebie żadnego lobby, środowiska, które - w razie czego - krzyczałoby "No pasaran" i wykonywało rejtanowskie gesty. Rokita jest w Platformie samotny jak palec i jeśliby post-liberałowie postanowili rzucić się w ramiona SLD nikt by im w tym skutecznie nie potrafił przeszkodzić. Gdyby PO rzeczywiście parła w tym kierunku, to z Rokitą na głównym czy poślednim torze, mogłaby to zrobić z tą samą łatwością. Konflikt na linii Tusk-Rokita to zderzenie charakterów i osobistych sympatii. I to nawet nie tyle samego szefa Platformy, ile jego otoczenia, przez które JMR jest serdecznie znienawidzony. Nie lubi się go za wyniosłość, arogancję, udowadnianie własnej wyższości i znikanie w kluczowych dla partii momentach próby (za sztandarowy przykład służy zawsze kampania prezydencko-parlamentarna, którą Rokita spędził za oceanem szlifując angielski). Tyle że to otoczenie powoli traci zdrowy rozsądek i zaczyna pławić się w uroczym ciepełku samozadowolenia, picia whisky, palenia cygar i stawiania na BMW - Biernych Miernych, ale Wiernych. Najbardziej smętnym tego przykładem jest kariera niejakiego Lecha Jaworskiego. Wepchniętego do Rady Radiofonii przez AWS, który po upadku tegoż AWS, stworzył w radzie mocny tandem z Włodzimierzem Czarzastym. Obaj panowie z lubością dzielili i rządzili, obsadzali swoimi ludźmi najróżniejsze stanowiska medialne, rozdawali koncesje i straszyli niepokornych. Kiedy Jaworskiemu skończyła się kadencja, miałem nadzieję, że jego postać zniknie w pomroce dziejów, ale gdzieżby tam. Odnalazł się! Najpierw nieśmiało pałętał się po Sejmie, potem ujrzałem go w studiu wyborczym w charakterze plecaka Hanny Gronkiewicz Waltz, okazało się, że kandyduje do rady Warszawy i w nagrodę za lojalność został jej przewodniczącym. Wstyd, grzech i obciach, obciach czystej wody... Jan Rokita jest oczywiście człowiekiem niełatwym. Jego zachowanie przy okazji wyborów w Krakowie było naprawdę kompromitujące. Stenogram posiedzenia władz małopolskiej Platformy jest dokumentem wielce ponurym. Gdy czytam: "Rokita stwierdził, że zwycięstwo Jacka Majchrowskiego jest niezagrożone. (...)Należy spowodować, aby Majchrowski nie wygrał w sposób szokujący i z tego punktu widzenia należy odciągnąć choć część wyborców od Majchrowskiego.(...) Podaje też argument o przyzwoitości, że woli Terleckiego choć uważa, że jest kandydatem kompletnie nienadającym się na prezydenta Krakowa. Przedstawia swoje rozmowy z PiS o cenie poparcia przez PO - trzy stanowiska wiceprezydentów, z wyjątkiem wiceprezydenta ds. bezpieczeństwa oraz sekretarza miasta. Uważa jednak, że szansa na wspólne rządzenie jest bliska , bo kandydat PIS nie wygra", a potem słyszę jak Rokita szermuje wielkimi słowami o bezinteresownym geście poparcia dla Terleckiego, to robi mi się dziwnie smutno. Bo to zderzenie niewiele ustępuje rzeczywistości ujawnionej przez taśmy Beger. Uważam jednak, że jeśli Platforma ma być teraz Platformą nie Rokitów, a cyników i pragmatyków typu Jaworskiego, to wejdzie na prostą drogę ku samozagładzie. I albo sczeźnie i obumrze, albo szybko znajdzie się w niej jakiś Brutus, który wyprawi Tuskowi partyjne idy marcowe. Konrad Piasecki, RMF FM k.piasecki@rmf.fm