To fatalna konstatacja zwłaszcza dla Włodzimierza Czarzastego i Władysława Kosiniaka-Kamysza, którzy mogą mieć zalety brakujące Schetynie, ale obaj mają problem jemu nieznany: brak pewności przekroczenia progu wyborczego przez macierzystą partię. A do czego prowadzi uświadomienie sobie takiej groźby (czyli braku pewności mandatów) przez działaczy, pokazał przykład Nowoczesnej. Problem zresztą nie tylko w świadomości i postawie członków partii, ale przede wszystkim wyborców. Gdy partia balansuje stale na progu wyborczym, wielu jej zwolenników zastanawia się nad ryzykiem zmarnowania głosu (a wyborcom SLD to bolesne doświadczenie przytrafiło się w 2015 r.) i przerzuceniem poparcia na partię drugiego wyboru, którą dla niemal wszystkich wyborców niePiSowskich jest PO oraz zawiązana przez nią Koalicja Obywatelska. A to jeszcze bardziej osłabia szanse przekroczenia progu przez inne partie. To dla nich spirala śmierci. Czarzasty i przywództwo SLD są więc w sytuacji dramatycznej. Samodzielny start w wyborach to bardzo wysokie ryzyko powtórzenia klęski z 2015 r. Widoki na lewicowy blok nikną w oczach, wraz z partią Razem, która miałaby być jego drugim członem. Nawet jeśli taki blok powstanie, szanse przekroczenia przezeń 8-procentowego progu będą słabsze niż w 2015 r. Schetyna zaś wcale nie musi dopuścić kandydatów SLD na listy do Europarlamentu, w którym przystąpiliby oni potem do frakcji socjalistów, przeciwnej do chadeckiej, w której jest i pozostanie zapewne PO. Schetyna nie ma powodu do podawania pomocnej dłoni tym, którzy później będą działać przeciw jego euroaparlamentarnym kolegom. Pozornie w nieco lepszej sytuacji jest Kosiniak-Kamysz, bo kierowane przez niego PSL należy do tej samej europarlamentarnej frakcji co PO, więc ich wspólne listy wyborcze byłyby naturalne i pozbawione wewnątrzkonkurencyjnego charakteru. Ale PSL uparcie i coraz bardziej desperacko walczy o przetrwanie pod własnym szyldem i zachowanie samodzielnej pozycji. Fuksiarskie przeczołganie się przez próg wyborczy w 2015 r. (z wynikiem 5,1 proc.) to groźne memento. A wtedy było to rok po wyborach samorządowych, zakończonych wynikiem 24-procentowym. Po dwukrotnie gorszym wyniku tegorocznym perspektywy są jeszcze marniejsze. PSL zapewne zaryzykuje samodzielny start do Europarlamentu, traktując go jako kolejny sprawdzian, ale jeśli dozna wyraźnej porażki, stanie w obliczu dramatycznego dylematu przed jesiennymi wyborami do Sejmu. Reszta politycznej drobnicy przestała się w ogóle liczyć, mimo zmasowanej niekiedy promocji (zwłaszcza partii Razem). Inicjatywa Biedronia na razie jest wielką niewiadomą, ale nawet najwięksi jej entuzjaści nie liczą przecież na samodzielne pokonanie PiS i przejęcie władzy. Szczyt możliwości tego powstającego obecnie ruchu to uzyskanie pozycji partnera dla Koalicji Obywatelskiej, więc wystarczającej liczby głosów aby móc z nią współrządzić. Ale część wyborców może uznać, że nie ma sensu głosować na przyszłego koalicjanta Schetyny, skoro można na jego partię. Zatem to Schetyna okazuje się głównym rozgrywającym po stronie niePiS-u. Ktokolwiek chce mieć cokolwiek do powiedzenia w obecnej opozycji i przyszłym ewentualnym układzie rządzącym, będzie musiał układać się ze Schetyną. Tak, tym poniewieranym, pogardzanym, lekceważonym, dezawuowanym Schetyną.