Rosjanin na Zachodzie to człowiek z gestem. Mieszka w drogich hotelach, kupuje w drogich sklepach, nie patrzy na ceny, daje dobre napiwki, więc i obsługa jest wobec niego miła. Polak jest inny - napiwków nie daje, kelnerom się nie narzuca, wciąż przelicza i czujnie nadstawia ucha, gdzie taniej, gdzie lepszy discount. Jakiś czas temu jeden z naszych dyplomatów mówił mi, że w samym niemieckim Baden Baden Rosjanie kupili 990 domów. Polacy, przypuszczam, żadnego. Ale spotkamy ich w różnych punktach usługowych - w sklepach, w restauracjach, punktach medycznych. Zapracowanych, kompetentnie wykonujących swoje obowiązki. Więc Rosjanie i Polacy - raczej się mijają. Dwa światy. Dlatego tych "moich" Rosjan tak irytowało, że ktoś wziął ich za Polaków, bo uznali to - w swoich oczach - za degradację. Bo oni są z tej górnej półki, a nie z tej dolnej. Zacząłem więc pytać Polaków, których spotkałem, czy ich nie mylą z Rosjanami? Nie, nie mylą. A jeżeli - to bardzo rzadko. A czy takie pomyłki im przeszkadzają? Tak. Zdecydowanie przeszkadzają. Dlaczego? "To nie sztuka szastać pieniędzmi, gdy trzy czwarte narodu żyje w nędzy" - usłyszałem. Nie wiem, na ile ta odpowiedź była reprezentatywna. Wiem, że wpisuje się w kolejne stereotypy. Rosjanina - nuworysza, łaknącego uznania. Polaka - skąpego, ale i skrzętnego.A także innych: Niemca - służbistę, zupełnie nie elastycznego, Holendra - bezwzględnego w interesach. I tak dalej. One żyją w społeczeństwach, jakże często służą ku rozweseleniu. W Brukseli, tej nieoficjalnej stolicy Europy, w sklepach z pamiątkami można kupić rozmaite wesołe gadżety, na przykład koszulki albo ręczniki z wyrysowanymi różnymi ludzikami, i pytaniem: jaki jest typowy Europejczyk? Odpowiedź brzmi: trzeźwy jak Irlandczyk, szczodry jak Holender, skromny jak Hiszpan, wesoły jak Szwed, szalony jak Luksemburczyk, muzykalny jak Niemiec, punktualny jak Grek, i tak dalej... Stereotypy, oczywiście, są w dużej mierze krzywdzące. One polegają przecież na wyciąganiu średniej, kilku charakterystycznych cech. Więc stereotypowy Polak czy Rosjanin najzwyczajniej w świecie nie istnieje. Ale - z drugiej strony - takie stereotypy nie wzięły się z powietrza. Ta średnia pomaga wiele zrozumieć... Pomaga także prześledzić jak zmieniał się dany naród, jego obywatele. Szwedzi na przykład w wieku XVII mieli w Europie opinię zuchwałych żołnierzy, pijaków, rabusiów i nieokrzesanych żołdaków. Gdy szwedzki okręt zawijał do portu, drżały nogi miejscowym rzezimieszkom. I aż trudno uwierzyć, że potomkami tamtej zgrai są Szwedzi dzisiejsi - ludzie stateczni, poukładani, powściągliwi. Zmieniał się też w Europie stereotyp samego Polaka. Był czas, gdy mieliśmy opinię rozrzutnych bogaczy (to wtedy, kiedy magnaci urządzali sobie wycieczki do Włoch i do Paryża), potem utracjuszy, potem nieszczęśliwych powstańców, jeszcze później - zwłaszcza w Rosji - terrorystów. Ale nie tylko - bo w drugiej połowie XIX wieku Polacy doznali - to chyba u nas charakterystyczne - rozdwojenia jaźni. I, z jednej strony, pogrążyli się w żałobie po Powstaniu Styczniowym, a z drugiej tysiące robiło kariery na usługach caratu. Pracowali na kolei, gdzie szybko opanowali najważniejsze stanowiska, dominując na drogach żelaznych, szli do wojska, gdzie wiernie służyli. Mieliśmy więc, z jednej strony, dziadka Wojciecha Jaruzelskiego, który za udział w Powstaniu Styczniowym został zesłany na Syberię, a z drugiej strony - dwóch pradziadków Jarosława Kaczyńskiego, carskich oficerów. W tym też czasie rozpoczyna się fala emigracji polskich chłopów na Zachód, do Ameryki, do Zagłębia Ruhry, do Pas-de-Calais, którzy też budują w tamtych społeczeństwach stereotyp Polaka. Biednego emigranta. A jak jest teraz? Przygodnie poznani Niemcy są mili. "Właśnie czytałem w 'Der Spiegel', że wasza gospodarka znakomicie się rozwija, najlepiej sobie dajecie radę z kryzysem" - mówi, nie pytany, jeden z nich. Uśmiecham się, mówię coś o rozbudzonej aktywności Polaków, pracowitości, potrzebie sukcesu, awansu. Mój rozmówca kiwa głową i dodaje: "My, Niemcy, też zaczęliśmy wychodzić z kryzysu, ale jest ciężko"... Rozstajemy się miło, wymieniliśmy gazetowe mądrości... One są powierzchowne, jestem dziwnie przekonany, że mój rozmówca, gdyby przejechał się polskimi drogami, zapoznał się z publiczną służba zdrowia albo zorientował się, jak szanowane są prawa pracowników w prywatnych firmach, opinię o naszym kraju miałby inną. Ale przecież nie o to chodzi. Kilkanaście lat temu, gdybyśmy zaczęli rozmawiać o gospodarce, mój rozmówca napomknąłby pewnie z troską o Polnische Wirtschaft. A potem, chcąc być miły, mówiłby: Lech Walesa, papież. I na tym koniec. Teraz mówi inaczej. To też znak czasu. Robert Walenciak