W roku 2011 Polskę czekają więc dwa wydarzenia, które na pewno odcisną swoje piętno. Po pierwsze, w drugiej połowie roku Polska obejmie prezydencję w Unii Europejskiej. A po drugie, w tymże 2011roku odbędą się u nas wybory parlamentarne. Zacznijmy od wyborów. Otóż powszechne jest przekonanie, że scena nam się zabetonowała, że nic się nie zmienia, że dwie partie, PO i PiS, wzięły wszystko i nie ma miejsca dla innych. Ha! W ostatnich pięciu latach rzeczywiście tak było. Ale dziś tendencja jest dokładnie przeciwna. Widać przecież początki erozji i PiS-u, i Platformy, wyborcy coraz mniej chętnym okiem patrzą na te partie, to pokazują sondaże, widać to było też podczas wyborów samorządowych. Najwyraźniej pęknięcia widać w PiS-ie. Wyrzucenie Kluzik-Rostkowskiej było kolejnym akordem ruchów wewnętrznych. Sprawy programowe w tej rozgrywce miały charakter trzeciorzędny. Tu chodziło przecież o coś innego - o to, która grupa zajmie lepsze miejsce na listach partyjnych. A ponieważ tzw. miejsc biorących będzie w PiS-ie mniej (na to wskazują wszystkie znaki na niebie i ziemi), więc i walka o tę kurczącą się pulę przyszłych mandatów jest bardziej brutalna. Dla zawodowych polityków wybór jest przecież prosty - albo stajemy na głowie, by mieć miejsca na czele list wyborczych, wypychamy więc wszystkich innych, albo też - jeżeli szans na miejsca biorące nie mamy - idziemy na swoje. Nawiasem mówiąc, nie daję wielkich szans partii Kluzik-Rostkowskiej. Z banalnej przyczyny: nie za bardzo widzę wyborcę takiego ugrupowania. Bo dla ludzi głosujących na PO ona jest wciąż PiS-ówką, która prowadziła kampanię prezydencką Kaczyńskiego, a dla sympatyków PiS-u - zwykła zdrajczynią. Natomiast jeśli chodzi o PiS, o jądro, które zostało wokół Jarosława Kaczyńskiego, to smoleńska obsesja skutecznie prowadzi tę partię w stronę niszy, którą kilkanaście lat temu zajmował ROP Jana Olszewskiego. To jest ten kierunek. Myślę jednak, że to, co cieszyło Donalda Tuska przez lata, czyli kłopoty PiS-u, tym razem mogą być jego troską. Bo jeżeli to ugrupowanie skurczy się do dwudziestu procent, to zniknie wtedy główny powód, dla którego ludzie głosują na PO - strach przed PiS-em. I co wtedy? Zwłaszcza, że na fasadzie PO też pojawiają się pęknięcia. Odejście Palikota to jedna rysa, ale są i inne. Platforma w ostatnim czasie budowała swój wizerunek pod hasłem "nie róbmy polityki, budujmy mosty". Ale czy można w takie hasło wierzyć, jeżeli minister infrastruktury (odpowiedzialny za autostrady, koleje, pocztę, budownictwo) daje dowody swej niekompetencji? Kolej przechodzi samą siebie - takiego bałaganu (i lekceważenia pasażerów) nie było tam chyba nigdy, o autostradach czy drogach szybkiego ruchu nie ma co pisać. Do tego dochodzi jeszcze jeden element - kolejne podwyżki. Odpowiedzialność za nie spadnie na PO. Więc czas wyborów to będzie wyścig dwóch tendencji. Bo owszem, faworytem jest Platforma Obywatelska, sondaże dają jej (wraz z sojuszniczym PSL) bardzo bezpieczną przewagę. I jeżeli PO tę przewagę utrzyma - to ma cztery kolejne lata spokojnego rządzenia. Ale czy utrzyma? Czy fasada pęknie wcześniej? To jest ten wyścig, który będziemy w bieżącym roku obserwować. Sądzę jednak, że w 2011 roku Polskę czekają rzeczy ważniejsze niż wybory. Mam na myśli nasze przewodnictwo w Unii Europejskiej. Oczywiście, dla Kowalskiego nie będzie ono miało wielkiego znaczenia, raczej stanie się wyzwaniem dla paru tysięcy urzędników, ale... Otóż - widać to przecież niemal na każdym kroku - do Polaków jeszcze nie dotarło, że jesteśmy członkami Unii Europejskiej, że jesteśmy częścią świata zachodniego, i to w tym najbardziej sytym jego wydaniu. Że możemy wsiąść do samochodu i pojechać do Lizbony, nawet nie zauważając, że mijamy jakieś granice. Że nasi przywódcy uczestniczą w brukselskich szczytach, że mają realny wpływ na sprawy unijne. A jak bardzo realny - zależy to od ich umiejętności i stopnia przygotowania. W polskiej mentalności Unia, w której już mieszkamy, traktowana jest wciąż jak obce ciało. W wersji soft wygląda to tak, jak powiedział kiedyś Waldemar Pawlak - że trzeba "wyciskać Brukselkę", czyli rwać unijnych pieniędzy, ile się da. A w wersji hard jest to opowieść PiS-u, żywiona kompleksami, że musimy bronić się przed Niemcami, przed "dyrektoriatem", bo nas chcą ograć i wykorzystać. Myślenia, że jest to wspólne dobro, w Polsce nie ma. Ba, nawet Kościół katolicki, powszechny przecież, opowiada o "zgniłym Zachodzie" niestworzone rzeczy. Dlatego rok 2011 może być pewnym przełomem. Media będą, siłą rzeczy, opowiadać o sprawach unijnych, zaangażowani będą w nie nasi politycy. Ten natłok informacji coś może wreszcie sprawi... Więc nie chodzi mi o jakieś machanie niebieskimi flagami, ale o głębsze zmiany. Narody przecież się zmieniają. Od uzyskania niepodległości minęło ponad 90 lat, a różnice między zaborami wciąż się nie zatarły. Teraz cały obszar Polski znalazł się w strefie Zachodu. Więc i odpowiednie przekształcenia muszą w Polsce następować. To jest tendencja znacznie ważniejsza niż kolejne wybory czy też kolejna wypowiedź jakiegoś polityka. Bo kształtuje naród. Tworzy jego kolejną postać. Na dziesiątki, jeśli nie setki lat. Robert Walenciak Forum: Jak zapamiętasz rok 2010?