Tegoroczny 1 sierpnia spędzałem w drodze. Rano byłem na Węgrzech, potem przejechałem przez Słowację, by po południu dotrzeć do Żywca. Było niedzielnie, wakacyjnie, słonecznie i leniwie. Godzina 17 nie wyróżniała się na tym tle niczym. Nie słyszałem żadnej syreny, nie było klaksonów, nikt nie stawał na baczność. Ot... dzień jak co dzień, godzina jak każda inna... Ale - jestem przekonany - że akurat uczynienie rocznicy wybuchu Powstania dniem wolnym od pracy, niczego by w tym obrazie nie zmieniło. Żywiec pozostałby równie senny, a gdyby przymusić go jakimiś rozporządzeniami, by się rocznicą przejął, to do senności dołączyłaby obojętna rutyna, o ile nie - strzeż Boże - niechęć. Trochę nie umiemy, trochę nie mamy tradycji, a w dużej mierze także i chęci do tego, by narodowo, ludycznie i powszechnie świętować nasze narodowe rocznice. Obchody 3-cich majów czy 11-ych listopadów są u nas albo oficjalno-pompatyczne, albo sztuczno-piknikowe, a najczęściej kończą się tym, że nieliczni świętują, a wszyscy pozostali grillują, taplają się w wodzie (jeśli to ciepły weekend majowy) wyjeżdżają czy ślęczą przed telewizorami (jeśli to akurat chłodny listopad). Jakąś miłą odmianę w tej byle-jakości świętowania, przyniosły czasy rządu PiS, który zorganizował, pierwszą od lat, w miarę porządną defiladę wojskową i był to strzał w dziesiątkę, bo takich tłumów, jakie co roku na nią pielgrzymują, nie widuje się przy okazji innych oficjalnych świąt. Na tle tego - mimo wszystko - dość ponurego obrazu, 1 sierpnia od kilku lat jest absolutnym fenomenem. Obserwowane w Warszawie dziesiątki, setki tysięcy przejętych i wzruszonych ludzi angażujących się w różnego rodzaju około-rocznicowo-powstańcze wydarzenia są czymś niezwykłym i - naprawdę - dającym świadectwo, że to nie dzień wolny od pracy czyni święto autentycznym i narodowym. Niczego tu nie zmieniajmy, bo możemy to tylko popsuć. A - skądinąd - ciekawym aspektem dyskusji o czynieniu 1 sierpnia świętem państwowym jest pytanie, czy podnoszenie klęsk i tragedii narodowych do rangi oficjalnych świąt jest dobrym pomysłem. Co by nie powiedzieć, to decyzja o rozpoczęciu Powstania, była jedną z najmniej przemyślanych i najbardziej - z racji dających się przewidzieć konsekwencji - trafnych w dziejach naszego kraju. Nie dyskutując już nawet o tym, czy Powstanie w ogóle powinno wybuchnąć, to na pewno wydający rozkaz o jego początku dowódcy AK nie wykazali się czymś, czego od dowódców wojskowych na pewno można wymagać - czyli zimną krwią. Oparcie, tak ważkiego w skutkach rozkazu, na rowerowym rajdzie Montera i powtarzanych z ust do ust pogłoskach było co najmniej lekkomyślnością. I ciężko - czcząc bohaterów i upamiętniając ofiary - o tym nie pamiętać. Konrad Piasecki Przeczytaj również felieton Rafała Ziemkiewicza: Z DYMEM POŻARÓW...