Bo oczywiście nie pytam o konstytucję, o to, na podstawie jakich jej punktów prezydent zamierza "zabierać zabawki" parlamentowi. Nie pytam, bo wiadomo, że PiS interpretuje konstytucję tak, jak chce, nie ona jest dziś najwyższym prawem. Połajanki ministra Szczerskiego są więc, na pierwszy rzut oka, śmieszne, ale przestrzegałbym przed zbywaniem ich wzruszeniem ramion. Są one bowiem odbiciem nastrojów panujących w obozie władzy. Świadectwem, że atmosfera tam się nakręca. Parę tygodni temu, zdaje się 10 kwietnia, w rocznicę katastrofy smoleńskiej, Jarosław Kaczyński mówił, kierując się do swoich zwolenników i podwładnych, że czekają ich trudne czasy, takie, że nie wolno odpuszczać, że trzeba być cały czas zmobilizowanym. No i oni są zmobilizowani. Beata Szydło krzyczała w Sejmie na opozycję, że oddała się pokusie Targowicy. Zachwyciło to niejakiego posła Tarczyńskiego (z PiS) tak bardzo, że zaraz przyrównał jej przemówienie do wystąpienia Józefa Becka w maju 1939 roku. Czyżby biedak, w swej egzaltacji, nie odróżniał Unii od Hitlera? Krystyna Pawłowicz napisała z kolei na Facebooku, że "PO, PSL i neopalikoty zwalczający polskość, Polskę i gardzący jej suwerennością NIE MAJĄ PRAWA ZASIADAĆ W POLSKIM SEJMIE!". I że "Pomaska, Neumann, Schetyna, Petru i reszta zdrajców - PRECZ Z SEJMU! PRECZ!". I tak dalej. Odnoszę wrażenie, że w obozie PiS trwa swoista rywalizacja - kto bardziej obrazi ludzi opozycji, kto wymyśli bardziej dramatyczne porównanie. Te retoryczne pseudopopisy kierowane są też w świat. Dziś Komisja Europejska ma przyjąć opinię w sprawie praworządności w Polsce, co będzie kolejnym krokiem (a dokładnie - kroczkiem) w procedurze badania praworządności i demokracji w Polsce. Śledzimy to chyba wszyscy razem - PiS od miesięcy pogrąża się w wojnie z Trybunałem, nic na tym nie zyskuje, tylko traci. I im bardziej się pogrąża, tym bardziej się zacietrzewia. Te gorące głowy słyszymy w wypowiedziach PiS-owskich polityków. "Spotkaliśmy się z wrogim podejściem ze strony urzędników europejskich, a wręcz nawet oszustwem" - tak opisuje rozmowy z Fransem Timmermansem, wiceszefem Komisji Europejskiej, Witold Waszczykowski. I dodaje: "Ja nie wiem, kiedy pan Timmermans mówi prawdę". Czyli jednoznacznie określa Timmermansa jako oszusta. Z kolei, gdy Bill Clinton powiedział, że Polska jest na drodze putinizacji, to Jarosław Kaczyński wysłał go do psychiatry. A wicepremier Morawiecki, za jednym zamachem, obraża i Demokratów, i Republikanów: "Wybór między Clinton a Trumpem to dla Polski wybór między dżumą a cholerą" - stwierdził niedawno, oceniając amerykańską kampanię prezydencką. Czym dał dowód, jak politycznie jest surowy. Trudno nie odnieść wrażenia, że w tej poezji obrażania i straszenia prawdziwych i wyimaginowanych przeciwników Kaczyński i jego podwładni doszli już do ściany. Targowica, zdrajcy, V kolumna... W zasadzie to już niczym się nie różni od języka kiboli, którzy wywiesili napis, że dla GW, Nowoczesnej, Lisa i Olejnik będą szubienice. Więc zastanawiam się, co dalej? Co jeszcze wymyślą? Jakie obelgi i groźby? A może za chwilę przejdą do czynów? Nie wiem, czy PiS-owcy zdają sobie z tego sprawę, ale w tych swoich emocjach, w barwnych wyrażeniach, zaczynają sięgać poziomu upadłych afrykańskich dyktatorów, nie zawsze zresztą zrównoważonych. "Te szczury i karaluchy nie reprezentują narodu" - tak nazywał swoich przeciwników Muammar Kaddafi. A o sobie z kolei mówił tak: "Jestem gotów złożyć się w ofierze memu ludowi i nie opuszczę tej ziemi zroszonej krwią mych przodków, którzy walczyli z włoskimi i brytyjskimi kolonistami". Jeszcze lepszy był Mobutu Sese Seko, dyktator Zairu. Przyjął on nazwisko Mobutu Sese Seko Kuku Ngbendu wa za Banga, czyli: "Wszechpotężny wojownik, który nie zaznał porażki, z powodu swej niezwykłej wytrzymałości i niezłomnej woli i który, krocząc od zwycięstwa do zwycięstwa, pozostawia za sobą zgliszcza". A Idi Amin? Prezydentów innych państw wyzywał na pojedynki bokserskie. I nadał sobie taki przydomek: "Pogromca Imperium Brytyjskiego. A w Ugandzie w szczególności". Wzorów tego typu jest więcej. Ci zakompleksieni analfabeci lubili taki barok. Ale czy trzeba te wzorce naśladować? Kwiecisty język może i atrakcyjnie brzmi w Afryce, wśród różnych tamtejszych plemion. Europa Zachodnia zna go, zna te wszystkie zwroty i zaklęcia, bądź co bądź są to kraje w większości postkolonialne, a byli koloniści lubią wiedzieć, co się dzieje w ich dawnych włościach. Więc pewnie uszy ze zdumienia przecierają słysząc, jak podobne porównania dochodzą znad Wisły. Jest śmiesznie. Oby nie było strasznie.