Wybaczcie Państwo, że poświęcam felieton swoim sprawom. Do stu diabłów, nie jestem chyba przeczulony na własnym punkcie, puszczam mimo uszu dziesiątki bredni, krążących o mnie i mojej rodzinie po Internecie, ale są granice. Wiem, że istnieją w naszym środowisku ludzie, którzy nie widzą obciachu, gdy dziennikarz występuje w reklamie (może tylko, gdy to dziennikarz z właściwego towarzystwa - dla prawicowca wyrozumiałość byłaby zapewne mniejsza), ale ja do nich nie należę i niczego nie chcę reklamować, ani herbaty, ani programów, w których nie biorę udziału. I mniej irytuje mnie mój rzekomy występ w "Big Braderze" (w końcu tabloidy rządzą się swoimi prawami), a bardziej telewizja TVN 24, uchodząca za poważne i opiniotwórcze miejsce debaty publicznej. Od czasu wydania "Michnikowszczyzny" nie jestem tam zapraszany (pardon, trzy razy się zdarzyło; z czego dwa razy po godzinie zadzwonił ktoś, że zaproszenie jest nieaktualne z powodów technicznych, a raz nie dojechał obiecany samochód) - i w porządku, TVN 24, tak jak Tok FM czy inne media ma prawo określać własne granice dopuszczanego pluralizmu. Jeśli jednak nie jestem godzien występować w tej czcigodnej stacji, to dlaczego wciąż reklamuje ona moją gębą swe programy? W tym także "Lożę prasową", co jest szczególnie irytujące, skoro od dość dawna już prowadzę konkurencyjny, podobny w formule i niemal równolegle nadawany program "O co chodzi?" na TVP Info? I to pomimo mojej prośby, by tego zaniechała? Czy mam sobie pochlebiać, że w ocenie TVN 24 udawanie, iż wciąż należę do jej komentatorów, podnosi wiarygodność stacji wśród widzów? Czy też wierzyć, że taki wzorzec informacyjnego profesjonalizmu od półtora roku nie jest w stanie zmontować nowego promosa?