A zaczęło się całkiem miło. Tusk i Putin, choć mocno spięci i nie wykonujący żadnych ciepłych gestów, mówili o poprawie wzajemnych relacji, o wspólnej drodze ku świetlanej przyszłości, a nawet znaleźli wspólnego wroga - PiS, który - co wyraźnie dał do zrozumienia rosyjski premier - przeszkadzał w budowie polsko-rosyjskiej przyjaźni. Wszystko szło dobrze aż do momentu, gdy padło pytanie o zachowanie rosyjskiego wywiadu, który od kilku dni za punkt honoru stawia sobie udowodnienie, że gdyby nie pakt Ribbentrop-Mołotow, Polska i Niemcy zaatakowałyby wspólnie Rosję. Na takie dictum Putin wyraźnie się wzburzył (co swoją drogą dziwne, bo na czyjeż to polecenie wywiad głosi takie tezy?) i zaczął przekonywać, że nie można o wszystko obwiniać Rosji, że Polska też miała swoje grzechy na sumieniu i że nie można ze spleśniałej bułeczki wydobywać rodzynków, a pleśni zostawiać dla kogoś innego. Czy Putin tak kompletnie nie ma racji? Oczywiście, że odrobinę ma. Cokolwiek by mówić, zajęcie w 1938 roku Zaolzia było czynem niepięknym. Żywienie się zwłokami umierającego sąsiada, wykorzystanie niemieckiego szantażu i obojętności Europy na pewno nie przynosi Polsce chwały. Ale dla losów Czechosłowacji nie miało ono większego znaczenia. Pakt Ribbentrop-Mołotow i wejście Armii Czerwonej do Polski przesądziło ostatecznie o klęsce wrześniowej i podeptało plany tworzenia linii obronnych na przedmurzu rumuńskim. Mówienie o tym przez Rosjan półgębkiem i relatywizowanie wszystkiego nie rokuje dobrze wzajemnym relacjom. Władze Rosji mają jakieś przedziwne ciągoty, by budować swe dobre samopoczucie na odwołaniach do sowieckiego imperializmu. Rozumiałbym przywoływanie Jarosława Mądrego, Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego czy carycy Katarzyny, która, swoją drogą, odegrała tak fatalną rolę w historii Polski, jednak czynienie postaci świetlanej ze Stalina, sentyment do czasów, w których Rosja ściskała za gardło połowę Europy i mordowała własnych obywateli, jest szokujące. I zamyka Rosji drogę do pojednania z podbitymi niegdyś narodami, które to - swoją drogą - też nie ułatwiają Moskwie życia i przy każdej możliwej okazji przypominają pogmatwaną i tragiczną historię wzajemnych relacji. Czym wielce drażnią swego niegdysiejszego Wielkiego Brata... Wy jesteście jak żona, która odeszła od męża i ogłosiła światu, że wcale ślubu nie chciała, że była gwałcona i nieszczęśliwa. My - mąż, powiedzieliśmy sobie: no to trudno..... A wy teraz przychodzicie i mówicie: "Przeproś nas, doceń, powiedz, że byliśmy dzielni, a wy okrutni". My, jak każdy porzucony mąż, możemy powiedzieć na to tylko "a poszła ty, taka owaka...." - tak przed kilku laty rosyjski pisarz (o wyjątkowo zresztą trzeźwym spojrzeniu na putinowską Rosję) tłumaczył mi stosunek Moskwy do Polski i to, że jego kraj ma tak ogromne problemy w rozliczeniach post-wojennych i post-zimnowojennych. Myślę, że dość dobrze oddawało to sposób myślenia jego obywateli. I obawiam się, że póki nie nadejdą zmiany biologiczno - pokoleniowe, a Rosja nie stanie na nogi i nie przestanie żyć "świetnością" lat minionych, póty nasze stosunki będą przypominały pożycie potężnego, acz nieszczęśliwego byłego męża z całkiem dobrze radzącą sobie po rozwodzie, ex-małżonką.