Tak nie będzie. Ta kampania zmieniła układ sił. Po pierwsze, jeszcze mocniej podzieliła Polskę. Myślę, że w całej historii III RP nie padło tyle złych słów, co w ostatnich tygodniach. I tyle kłamstw. I to nie jest tak, że teraz Duda powie, że nic się nie stało, i że trzeba się pogodzić, i w ogóle... Bo ludzie pamiętają. Więc owszem, PiS odniósł zwycięstwo w tych wyborach, ale za cenę spalonej ziemi. Bo tych słów, że LGBT to nie ludzie, że politycy PO i PSL są gorsi od koronawirusa, że Niemcy ingerują w wybory, że Europa to eutanazja starszych ludzi, że Trzaskowski nie ma polskiej duszy, że warszawka i krakówek, nie da się tak łatwo wymazać gumką myszką. Ci wszyscy, których PiS poobrażał, będą je pamiętać. Ale, przede wszystkim (i to jest najważniejsze!) będą je pamiętać wyborcy PiS-u - i tak postrzegać będą świat. Nowe normy zostały nakreślone. Zapyta ktoś - jakie to ma znaczenie? Są wygrani, są przegrani, trzeba się z tym pogodzić, i tyle... Otóż, nie jest to takie proste. Bo grając na podział, napuszczając pół Polski na drugie pół, można wygrać wybory, ale bardzo trudno jest rządzić. W zasadzie jest to rządzenie z poczuciem, że gdzieś za rogiem czai się wróg, i że nie będzie miał litości... W takiej atmosferze, wojennej przecież, mniej liczą się kompetencje, a bardziej nastrój bojowy. W górę pchani są więc różni dyletanci, hochsztaplerzy, za to swoi. Ten mechanizm był już w Polsce przerabiany, niczego dobrego nie przyniósł, więc trudno przypuszczać, że coś dobrego przyniesie rządzącym. Czy da się tę bombę rozbroić? Oczywiście że się da. Ale nie w parę dni, na zasadzie kolejnych okrzyków, że nic się nie stało. Przełamanie takich podziałów to wiele miesięcy zabiegów, udowadniania, że jest się innym. Czy tak będzie? Dziś uważam ten scenariusz za mało prawdopodobny. Po prostu, nie widzę po stronie władzy kogokolwiek, kto byłby zdolny (i chętny), by go realizować. Zwłaszcza że kampania Dudy pokazała, że do zwycięstwa nie jest potrzebne jakieś pozyskiwanie centrum itd. Do zwycięstwa potrzebna jest mobilizacja swoich. Oraz tych, którzy wcześniej głosowali na Konfederację i PSL. Te partie będzie teraz chciał połknąć PiS. Czy połknie? To będzie bardzo interesująca rozgrywka. Niejako przy okazji kampanii wyborczej urosła w PiS-ie pozycja tych, którzy potrafią mobilizować. Czyli kogo? Kto w ostatnich tygodniach jeździł po Polsce, ten wie. To aparat PiS-u, który obkleił cały kraj plakatami Dudy. To aparat państwa, który pracował na rzecz kandydata. To telewizja publiczna, która przekroczyła wszystkie możliwe granice przyzwoitości, ale może dzięki temu odniosła propagandowy sukces. Na pewno Jacek Kurski jest wielkim wygranym tej kampanii. Oddajmy sprawiedliwość także samemu Dudzie, który jeździł po Polsce i uczestniczył w kilku wiecach dziennie. A że napuszczał jednych Polaków na drugich? O tym już wspominałem, to będzie cena, którą przyjdzie mu płacić... Zwłaszcza że po drugiej stronie też zaszły zmiany. 9,5 mln głosów, które padły na Trzaskowskiego to nie jest nic, to ma swoją wagę. Kampania zresztą pokazała, że w Polsce istnieje, a nawet realnie się zwiększa, twardy elektorat antypisowski. Nie platformerski, tylko antypisowski. Co istotne - ten elektorat to ludzie lepiej wykształceni, młodsi, mieszkający w wielkich miastach. W grupie do lat pięćdziesięciu Trzaskowski wygrał. O zwycięstwie Dudy przesądzili wyborcy 60+. To dobry elektorat, bo chodzi na wybory, ale - przyznajmy - trudno budować na nim polityczną przyszłość. To jest kłopot polityków PiS-u. Bo oddali środek, oddali nie tylko młodszych, ale i tych w sile wieku, stracili tych wyborców, których miał przyciągnąć Morawiecki. Stracili, i małe są szanse, że ich odzyskają. Dodajmy do tego jeszcze jedno - większość z nich jest zdecydowanie anty-PiS-em. To oni stali w kolejkach w komisjach wyborczych, już nawet po 21., to oni napędzali antypisowskie nastroje. Zresztą, historia Rafała Trzaskowskiego, osoby z drugiego szeregu, i jego wyborczy blitzkrieg, a także świetny wynik Szymona Hołowni w I turze pokazały, że ich wyborcy właśnie chcą twardego anty-PiS-u. Hołownia zbudował się na krytykujących ekipę rządzącą filipikach, Trzaskowski najwięcej zyskiwał, kiedy twardo punktował PiS. Kaczyński, prowadząc przez ostatnie pięć lat (a i wcześniej) politykę wysokooktanową, wychował sobie nie tylko zwolenników, ale i wrogów. I oni wszyscy chcą twardości. To pokazały wybory prezydenckie - Małgorzata Kidawa-Błońska, Władysław Kosiniak-Kamysz, byli koncyliacyjni, chcieli łagodzić... Skończyli fatalnie. Wyborcy chcieli wojowników. W to zapotrzebowanie wskoczył Trzaskowski. Myślę, że wśród wielu jego kampanijnych deklaracji najważniejsza była ta, dotycząca Tuska i Kaczyńskiego. Że tego pierwszego nie ma już w polskiej polityce, więc teraz przychodzi pora, by na emeryturę wysłać tego drugiego. Oto więc wszedł na scenę nowy wódz - który odsunął weterana Tuska, i rzuca wyzwanie temu najważniejszemu - Kaczyńskiemu. W ten sposób ogłosił się Trzaskowski liderem całej opozycji. Jako szef anty-PiS-u. I nowego pokolenia. Czy sprosta tej deklaracji? Ha! To jest najważniejsze pytanie. Bo nie sztuka ogłosić się liderem, sztuka nim być. Najbliższe miesiące zweryfikują Trzaskowskiego. Na jego korzyść działa fakt, że - powtórzę to - wyborcy anty-PiS-u chcą zdecydowanego lidera. Że czas po odejściu Tuska do Brukseli to dla nich czas bezkrólewia. Bo w tym czasie nikomu innemu nie udało się tym liderem zostać. Ani Ewie Kopacz, ani Bronisławowi Komorowskiemu, ani Grzegorzowi Schetynie, ani Borysowi Budce, że wymienię tylko polityków PO. A Trzaskowski to zaufanie zyskał. I jeżeli uda mu się przetrwać ataki PiS-u, to za trzy lata będzie szedł po władzę. Bo takie są nastroje, taka jest tendencja. A jeżeli nie przetrwa - to po władzę pójdzie ktoś inny. Piszę o tym ze sporym przekonaniem - bo na kilometr widać, jak władza PiS-u jest zmurszała, ile tam prywaty, niekompetencji i afer. Dziś PiS wygrał wybory, strasząc Platformą i innymi wrogami. Ale to paliwo się kończy. I za trzy lata - może tak się zdarzyć - będą straszyć PiS-em...