Przykładów jest wiele, jeden z najnowszych to gremialne przekonanie prasowych i radiowo-telewizyjnych komentatorów, że centroprawicowa opozycja się "zradykalizowała" i jest coraz bardziej "populistyczna". Przy czym zarzut ten dotyczy zwłaszcza Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Na czym jednak polegać ma, tak konkretnie, ich populizm? Czy Rokita obiecuje wszystkim po tysiąc złotych na głowę za sam fakt istnienia, jak Lepper? Czy Kaczyńscy twierdzą, że zagwarantują absolutnie wszystkim pracę? Jakoś nie słyszałem... Populizmem mają być zapowiedzi zmniejszenia parlamentu, obcięcia poselskich diet, redukcji zatrudnienia w administracji państwowej? To nie żaden populizm, to obietnice działań słusznych i oczekiwanych. Czy zostaną one spełnione, to inna rozmowa, ale są do spełnienia możliwe - a więc w definicji populizmu się nie mieszczą. Na czym zaś polegać ma radykalizm? Czy PO i PiS chcą łamać konstytucję, wprowadzać stan wyjątkowy, sądy doraźne, zrywać umowy międzynarodowe? Nic podobnego. Chcą zmieniać prawo zgodnie z przewidzianymi na tę okoliczność procedurami, zreformować aparat sprawiedliwości i bezpieczeństwa, rozliczać afery, korzystając z konstytucyjnych narzędzi w rodzaju sejmowej komisji nadzwyczajnej. Czy to zrobią, i czy dobrze, to osobna dyskusja, ale nie ma tu nic, czym by można straszyć dzieci. Obecna władza chce swe marne rządy obronić sugerując wyborcom, że lepszy znany diabeł, czyli lewica, od nieznanego, czyli prawicy. Jej prawo tak twierdzić. Środowiska, które chcą wrócić do znaczenia, tworząc nową partię, chcą przekonać wyborców, że są im potrzebne, bo centrum sceny politycznej zostało przez PO "osierocone". Też mają prawo tak mówić. Ale dlaczego tylu publicystów i komentatorów powtarza ich tezy tak zupełnie bezkrytycznie? Rafał A. Ziemkiewicz