Otóż w jego mieszkaniu pękła muszla WC. Zmartwiony, pojechał do sklepu, by kupić nową. Tam popatrzyli na niego jak na Marsjanina, informując, że ostatnia dostawa stosownego towaru miała miejsce kilka miesięcy temu. Muszli nie było w całej Warszawie. Nie było ich także w KC. Ciosek musiał więc pisać podanie do ministra budownictwa Stanisława Kukuryki, o odpowiedni przydział. No i oczywiście z przydziału dostał. Po paru dniach. Jeździł do jakiegoś magazynu, tam mu rzeczony towar wydali. W ten sposób na własnej skórze poczuł absurd ustroju - bo absurdalne jest, gdy jeden z dziesięciu najważniejszych ludzi w kraju szarpie się całymi godzinami, by dostać zwykły kibel. Opowieść Cioska przypomniała mi się, gdy słuchałem premiera Tuska mówiącego o OFE. O tym, jak to działa. A w zasadzie - jak nie działa. System Otwartych Funduszy Emerytalnych to była jedna z czerech reform rządu Buzka. Oparty on był o założenie, że niewidzialna ręka rynku, czyli owe Fundusze, tak będą zarządzały naszymi pieniędzmi, że przechodząc na emeryturę będziemy ludźmi zasobnymi. To pokazywano w reklamach - wczasy w tropikach, wygrane aukcje i tym podobne szaleństwa. Donald Tusk był wówczas ważnym politykiem rządzącej koalicji AWS-UW, był wicemarszałkiem Senatu. I oczywiście głosował za systemem, który - w swej aksjologii - uznawał, że prywatne jest bardziej wydajne od państwowego. I że warto wystawić przyszłą emeryturę na rynek. Dziś Donald Tusk o systemie OFE mówi tak: "kiedy po 11 latach, a to jest kawał czasu, ocenimy, ile emerytury daje OFE a ile ZUS, to okazuje się, że ZUS-owska jest bezpieczniejsza, też w tym sensie, że tzw. stopa zwrotu w przypadku ZUS-u jest trochę większa niż w przypadku OFE". Mówi też: "musielibyśmy pożyczyć kolejne 200 mld zł w ciągu 10 lat, żeby ten system OFE utrzymać". I dodaje: "dysproporcja między zyskami OFE, a wysokością świadczeń, jakie oferują i obecnie, i za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, jest nieprzyzwoita". Oto mamy więc liberała, który przyznaje, że w przypadku systemu emerytalnego, wolny rynek nie zdaje egzaminu. OFE działają gorzej niż ZUS, czyli instytucja kojarzona z biurokracją, nieelastycznością, ślamazarnością. Oto mamy liberała, który mówi, że system OFE, polegający na tym, że państwo przekazuje do OFE pieniądze, po to, żeby je za chwilę na procent pożyczać, jest dla finansów publicznych zabójczy. Bo wygląda to tak, jakbyśmy ustalili, że trzymamy pieniądze na lokacie bankowej, na 5 proc. mniej więcej, ale ponieważ ich nie mamy, więc wpierw musimy je z tego banku pożyczyć... Na 10 proc. No i mamy liberała, który gorszy się, że jakaś firma zbyt bezczelnie "czesze" swoich klientów... I który mówi o solidarności międzypokoleniowej. Nie sądzę, by premier, mówiąc te słowa, kierował się jakimś PR-em. Myślę, że trafiły do jego przekonania twarde fakty i pod ich wpływem zmienił się jego punkt widzenia. Więc, tak jak Stanisław Ciosek dwadzieścia parę lat temu, tak on teraz przyznaje, że utopia, w którą wierzył, w praktyce nie działa. Ona nie działa nie tylko w systemie OFE, ale w całych, szeroko rozumianych, usługach publicznych. I w służbie zdrowia, i w systemie budowy dróg, i systemie transportu (pamiętacie państwo chaos na kolei?), i w systemie nauki, i tak dalej. To przecież widzimy. Dlatego sądzę, że przemiana Donalda Tuska nie jest odosobnionym przypadkiem, że znaczna część tych, którzy kilka lat temu sądzili, że niewidzialna ręka rynku jest cudownym remedium na wszystko, dziś takich przekonań nie ma. Okazuje się, że życie jest bardziej skomplikowane, i że jest wielka grupa zadań, których prywatne firmy, kierujące się kryterium czystego, finansowego zysku, nawet nie powinny się podejmować. I że wszyscy ci, którzy głosili, ze następuje zmierzch państwa, że globalizacja i wolny rynek zepchną państwo gdzieś na drugi plan, mocno się pomylili. Może przesadzam, ale odnoszę wrażenie, że w ten sposób, na naszych oczach, umiera kolejna utopia, a wyznanie Tuska dotyczące OFE, jest tego symbolem. To jest zresztą symptomatyczne - Czesław Miłosz w "Zniewolonym umyśle" zbudował termin "ukąszenie heglowskie", który określał zauroczenie inteligentów marksizmem, nową wiarą. Trzeba było lat, by przyszło "ukąszenie rzeczywistością", by nastąpiło zwątpienie w "nowy, wspaniały świat". W III RP też mieliśmy "świecką wiarę" - neoliberalizm. Przekonanie, że nieodwracalny proces dziejowy wiedzie nas w stronę liberalizmu gospodarczego. Ta nowa wiara była równie prosta jak marksizm, w podobny sposób, prosty i przystępny, zwłaszcza dla humanisty, tłumaczyła świat. Tam była walka klas, tu walka o grubość portfela - i wszystko jasne. Myślę, że obecne "ukąszenie rzeczywistością" te przekonania weryfikuje. Neoliberalne zaklęcia, które jeszcze kilka lat temu zamykały dyskusję, dziś są zbywane uśmieszkiem. Tak jak coraz częściej wzruszeniem ramion traktowany jest Leszek Balcerowicz. Umiera stare ("stare myślenie" - powiedziałby Gorbaczow), a co w zamian? To wszystko oznacza, że nadchodzi czas zmiany, czas poszukiwań nowych odpowiedzi na stare pytania. Publiczność tego oczekuje. To także nadzieja na wpuszczenie świeżego powietrza do polskiej skisłej debaty publicznej. Robert Walenciak