No bo przecież jeżdżąc tam, pracuje Wałęsa na korzyść PO. Nic nie pognębiłoby znienawidzonego przez obu panów Kaczyńskiego (zresztą przez wszystkich; Kaczyński ma jakiś niesamowity dar wzbudzania do siebie nienawiści, wart zbadania) niż wykreowanie jakiejś siły politycznej na prawo, mówiąc umownie, od niego. Kaczyński włożył mnóstwo wysiłku w to, żeby mocno oprzeć się o ścianę i bardzo wiele za to zapłacił - dostosowując retorykę do potrzeb elektoratu "Samoobrony" i Ojca Dyrektora, utracił na długi czas zdolność pozyskiwania wyborców centrowych. Gdyby teraz ofiara ta poszła na marne, byłby to najboleśniejszy cios, jaki można szefowi PiS zadać. I gdyby jeszcze owym osaczającym od prawej flanki okazał się równie nienawidzący Kaczyńskiego i pałający żądzą zemsty na nim Giertych? Byłaby to sytuacja idealna także z taktycznego punktu widzenia. Libertas może się żywić tylko elektoratem PiS. Dla tego elektoratu, który obsługuje PO, Giertych i LPR są "brendami" równie skompromitowanymi, co Kaczyński i PiS. Miałby więc Tusk opozycję zarazem podzieloną i niezdolną do wyjścia z niszy radykałów. Toż to po prostu miodzio! Nie wydaje mi się, żeby szanse na dobry wynik Libertas były duże - ale przy tak niskiej frekwencji, jaka się zapowiada w eurowyborach, możliwe jest wszystko. A o Libertas mówi się stale i coraz więcej, i wbrew histeriom niektórych dzienników bynajmniej nie dlatego, że tak każą dziennikarzom rządzący mediami publicznymi straszliwi faszyści, tylko właśnie za sprawą Wałęsy. Który nie jest dzieckiem i doskonale wie, dlaczego tej partii pomaga - ma w tym oczywisty polityczny interes, pieniądze też oczywiście chętnie bierze, ale nie one są najważniejsze, i tak ma ich dużo. Zresztą, wydany przez marszałka Sejmu zakaz urządzania w jego włościach konferencji prasowych Libertas trudno rozumieć inaczej niż jako mało subtelny sposób kreowania jej na główną siłę opozycyjną. Pan Komorowski nie jest aż tak niemądry, żeby nie wiedzieć, że taki zakaz daje partii znacznie więcej niż pięć odbytych bez przeszkód konferencji. Odnotujmy to jako dodatkową poszlakę. Oczywiście, każdy medal ma dwie strony. Drugą jest oczywiste potępienie europejskich salonów. Słusznie czy nie, ogłosiły one Ganleya wrogiem Unii Europejskiej, czarnym ludem, agentem USA i Rosji, strasznym obciachem, faszystą, populistą i nie sposób wyliczyć czym jeszcze. Występowanie na jego konwencjach wyborczych euroautorytetom, nie rozumiejącym zawiłości polskiej polityki, po prostu nie mieści się w głowach. I kiedy robi to "mędrzec", wykreowany na takowego staraniem Tuska, to rzecz oczywista wiarygodność szefa polskiego rządu podupada, a unijni partnerzy zyskują dobre uzasadnienie, dlaczego sobie z Polską pogrywają tak, jak sobie pogrywają. Odnoszę więc wrażenie, że Tusk zwyczajnie ściemnia. Na użytek Zachodu udaje dotkniętego, oburzonego, zmartwionego samowolą Wałęsy, na którą jakoby nic nie może poradzić. A przecież może. Wystarczyłoby postraszyć, że rząd upomni się o zaginione za czasów jego prezydentury materiały archiwalne SB, a Wałęsa natychmiast musiałby się zrobić grzeczny. Oczywiście, jest możliwe, że Tusk z jakichś powodów nie czuje się na siłach tego zrobić, że woli dołączyć do pokaźnej liczby polityków, jakich Cwaniak Narodowy w swej karierze wyrolował, a wstyd mu się przyznać do rzeczywistej sytuacji. W takim razie robiąc dobrą minę do złej gry popełnia błąd. Tak czy owak, proszę o więcej szczerości. Rafał A. Ziemkiewicz