Prawicowi dziennikarze w tej sprawie przeprowadzili własne śledztwo, przypytali sąsiadów posłanki, którzy coś podobno widzieli. Ach, jakiż to hit! Grodzka podobno chodzi po mieszkaniu w dresie! No i ktoś do niej przychodzi nocować... Ci dziennikarze zupełnie na poważnie wołają, że zajmują się takimi sprawami w imię poznania prawdy, bo - jak twierdzą - Anna Grodzka dokonuje mistyfikacji i jej obecna płeć to taki teatr, żeby zbierać głosy poparcia itd., itp. Tym opowieściom przytakują politycy PiS, i to ci czołowi, wysyłani do mediów, żeby tam, w imię swojej partii, toczyli boje. Dla nich również to są ważne sprawy, godne społecznego zainteresowania. No cóż... Jeśli jeszcze ktoś nie mógł zrozumieć, dlaczego polska prawica idzie od porażki do porażki, to teraz ma wszystko jak na dłoni. Bo jak można coś wygrać, jak ma się taki bigos w głowie? Przepraszam, ale jaka to może być oferta dla czytelnika, dla wyborcy - poznajmy życie erotyczne posłanki Grodzkiej? Zajrzyjmy jej w majtki? I to coś zmieni? Owszem, mogę przyjąć do wiadomości, że dla jakiejś grupy Polaków ważne jest, by ludzie zachowywali się "obyczajnie", "po bożemu", czy jak to się nazywa. Ma to swoje uzasadnienie w naukach biskupów - nie tylko religijne, bo arcybiskup Hoser ostrzega, że "biała rasa" jak nie będzie się rozmnażać, to zostanie zaduszona przez islam. Bardzo to mądre. Jakbym słyszał emisariusza Ku Klux Klanu. Ale odłóżmy wynurzenia Hosera na bok. Jeżeli ze stricte religijnego powodu prawicowcy chcą lustrować nasze sypialnie, to mam dla nich radę - niech zaczną od swoich. Bo tak się jakoś dziwnie składa, że na prawicy aż zatrzęsienie rozwodów, drugich żon, zdrad i tym podobnych wyczynów. Więc koledzy, załóżcie swoją policję obyczajową i się łóżkowo lustrujcie! Wzajemnie. Walczcie z tymi dżentelmenami z waszych partii, którzy co chwila plotą o świętości rodziny, chodzą w marszach obrony życia, opowiadają, jak to ich miłość do żony i najbliższych wręcz rozsadza, Bogu dziękują za ten szczególny dar, a tymczasem brykają na lewo i prawo. To jest mistyfikacja polityczna! To jest oszukiwanie opinii publicznej! I to wam nie przeszkadza? O tym świętoszkowato milczycie? Tylko Grodzka niedobra? Bo nieprawicowa, prawda? I domyślam się, że tu jest pies pogrzebany - takie babranie się w łóżkowych sprawach, te insynuacje to po to, żeby dokopać. Wrogowi. No i zaspokoić kołtuna... A jeżeli tak, to polska prawica stacza się do poziomu bruku. Bo może nie jest całkowicie sfanatyzowana, ale ma w głowie groch z kapustą. Ślini się. Nie odróżnia wagi spraw. I nie czuje braku powagi. Otóż w debacie publicznej powinien być elementarny porządek. Podział na sprawy najważniejsze i te błahe. Rozdział na media z pierwszej półki i plotkarskie. Tymczasem, lustrując życie prywatne posłanki Grodzkiej i czyniąc z tego temat tygodnia, prawicowcy zaprzeczają tym zasadom. A to niszczy debatę. Bo nie można jednego dnia zastanawiać się, czy Anna Grodzka "ma fiutka", czy nie, i z kim sypia, i wołać, że to jest obecnie najistotniejszą sprawą, a drugiego toczyć dyskusję o stosunkach Rosja - Unia Europejska albo o branży energetycznej. Tego się nie da, takie pomieszanie pojęć odziera z jakiejkolwiek wiarygodności. Bo w takiej sytuacji nie wiadomo, co jest na poważnie, a co dla zabawy czy chorej podniety. A w związku z tym debata publiczna staje się grą towarzyską. Ot, takim miejscem, gdzie trzeba poprzeklinać, powymyślać, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. A media miast informować, być forum wymiany myśli, są dostarczycielem rozrywki. Więc niby coś w nich się dzieje, pełna demokracja, ale to dzianie się, to pleplanie, to nic istotnego. Banał? Nie do końca. Otóż, patrząc na sprawy politycznie, to media popierające rząd powinny zajmować się głównie zabawianiem publiczności, odwracaniem uwagi, tworzeniem alternatywnych światów i problemów. A media opozycyjne powinny rządzących recenzować, wyciągając im uniki i błędy. A tu - na odwrót. Prawica zajmuje się majtkami posłanki Grodzkiej. I tym samym skazuje się na rolę outsidera. Gościa, którego można czasami posłuchać, ale któremu nie można dać nawet dziesięciu złotych do potrzymania. Ech... Ciągle słyszę, że Jarosław Kaczyński zainfekowany jest genem porażki, że wciąż od Platformy dostaje łomot, i że już pogodził się z rolą wiecznego kontestatora, który nie ma szans na władzę. Być może jest to prawda. Ale dodałbym do tego obrazka jeszcze jedno. Spójrzmy na jego armię - to przecież na jej tle jest on jak heros. Ta jego armia - niezborna, podniecona - też już pogodziła się z tym, że w najbliższej przyszłości żadne poważne sprawy głowy zawracać jej nie będą. Więc się zabawia jak na wiejskim weselu. Tym, co się bawią, jest wesoło. Ach, jak oni czują się wspaniale! Ale ci trzeźwi, co stoją z boku i patrzą, mają zupełnie inne zdanie.