Ku swemu niemałemu zdziwieniu znaczna grupa obrońców praw zwierząt w Polsce została przy okazji decyzji Sejmu o uboju rytualnym zakwalifikowana do grupy antysemitów. Nagle i niespodziewanie znalazła się w tym samym szeregu co przeciętni "katole, naziole i mohery". No i przy okazji mogła się przekonać, jak łatwo można na taką łatę zasłużyć. Tak, tak, panie i panowie, nikt nie będzie się dokładnie przyglądał waszym intencjom, zostaliście przedstawieni światu jako antysemici, i już. Przez chwilę możecie się przekonać, jak wygląda rzeczywistość, w której żyją osoby głośno przyznające się do przywiązania do Kościoła katolickiego, polskiej tradycji, określające się jako patrioci, dumni z polskiej historii. Bo te osoby niemal na okrągło z oskarżeniem o "wyssany z mlekiem matki antysemityzm" się spotykają. Witamy w klubie. Stało się to jednak niejako przy okazji. Żadnej merytorycznej dyskusji w sprawie uboju rytualnego nie było. Mamy mgliste pojęcie nie tylko o rzeczywistych różnicach miedzy takim ubojem, a tym podobno bardziej humanitarnym, nie wiemy, ilu producentów ta sprawa dotknie, jakie będą straty tych, co hodują zwierzęta, a jakie tych, którzy certyfikują koszerność mięsa. I jakie wreszcie jest - także symboliczne - znaczenie tej sprawy dla mieszkających w Polsce mniejszości. Jak to często ostatnio bywa, rząd chciał to szybko i byle jak przepchnąć, ale tym razem poległ. I ta porażka stała się głośna, bo naruszyła czyjeś interesy. I tu dochodzimy do sprawy najważniejszej. Właśnie owych interesów. Niechże ta przykra okoliczność będzie wreszcie dla nas okazją do refleksji, niechże nam wszystkim pomoże w zastanowieniu się, o co właściwie nam jako narodowi chodzi. Po dwudziestu paru latach od transformacji żyjemy w społeczności, która nie potrafi określić swoich celów i interesów, nie może zgodzić się na wspólny obszar wartości, które mają dla nas znaczenie podstawowe. A przecież poprawne zdefiniowanie racji stanu i jej konsekwentna obrona ma kluczowe znaczenie dla przyszłości państwa. I przyszłości narodu. Sprawa uboju rytualnego to tylko jeden przykład, ale za to pouczający. Bo właśnie w tej sprawie nasze opinie ułożyły się niekoniecznie zgodnie z liniami dotychczasowych politycznych podziałów. W grę weszły jeszcze inne argumenty, choćby właśnie te związane z prawami zwierząt. I nagle osoby z obu stron barykady zostały wrzucone do tego samego worka. Głośne oskarżenia o antysemityzm, nawet tak skrajnie i wyraźnie przesadzone, jak ostatnio, są sposobem społeczności żydowskiej na realizację swoich narodowych interesów. I trudno się właściwie o to czepiać. Przesadzone lub nie, jeśli tylko będą prowadziły do sukcesu, będą stosowane. Nie chodzi o to, by się obrażać, ale o to, by wziąć przykład i równie konsekwentnie walczyć z przypadkami antypolonizmu. I z nieuprawnionymi oskarżeniami. Tak dotyczącymi historii, jak i współczesności. O tym, że się pojawiają, nikogo przytomnego nie trzeba chyba przekonywać. Pora zastanowić się jednak, dlaczego nikt nie przejmuje się przy okazji tym, jak my, Polacy, to przyjmiemy. Po 1989 roku w Polsce dokonuje się osobliwa rewizja historii. Środowiska liberalne z podziwu godnym uporem chcą nas przekonać, że z jednej strony przyłożyliśmy rękę do Holokaustu, a z drugiej w Powstaniu Warszawskim wykazaliśmy się pożałowania godną bohaterszczyzną. Z jednej strony byliśmy nie dość heroiczni, by zagrożeni śmiercią bronić swoich żydowskich współobywateli, z drugiej ułańska fantazja górowała u nas nad zdrowym rozsądkiem. Czyli tak źle i tak niedobrze. Jakkolwiek by patrzeć, nie ma powodów do dumy. O ile na początku lat 90. można było jeszcze wahać się co do intencji tej taktyki, to po latach widać już, jakie są jej opłakane skutki. Jeden z nich to właśnie - zamierzony najwyraźniej - postępujący rozpad narodowej wspólnoty. Rozpad, który trzeba jak najszybciej powstrzymać. Tylko jako wspólnota możemy zadbać o swoje interesy. Nikt inny za nas tego nie zrobi. Grzegorz Jasiński, RMF FM